Nie lubię zmian. Inaczej - nie lubię zmieniać swojego życia. Niemałą przyjemność przynosi mi patrzenie na przeistaczającą się przyrodę, śledzenie wędrówki słońca czy obserwowanie faz księżyca. Mogę godzinami przesiadywać na parapecie okna i obserwować. Oczami wyobraźni przenoszę się w inne miejsca, żyję w innej skórze. Jednak na dłuższą metę nie wytrwałabym w tym stanie. Podczas gdy inni gonią czas, ja idę z nim ramię w ramię. Nie spoglądam wstecz, nie wybiegam w przyszłość. Żyję tu i teraz. Przynajmniej dotychczas tak było...
Tkwiłam w monotonii, którą paradoksalnie lubiłam. Ustalone godziny i kolejność wykonywanych czynności, były fundamentami mojego uporządkowanego życia, czy raczej egzystencji. Prowadziłam grafik, w którym nie było miejsca na spontaniczne poprawki. Niestety zostałam zmuszona pisać na marginesach, skreślać godziny przeznaczone dla siebie. A i tak ledwo starcza czasu na wywiązanie się z obowiązków szkolnych.
Nie należę do elity kujonów (kiedyś może i tak było, ale zaczęło się liceum), nie mam nawet świadectwa z paskiem i co roku walczę o dopuszczającą z matematyki (odpukać, kończę na trói). Tak jak się spodziewałam, dużo się zmieniło. Przedmiotów jest mniej, jednak nauki jeszcze więcej. Do północy ślęczę nad geografią, zadanie z polskiego odrabiam rano w łóżku. Nie uczę się, bo nie mam na to sił, chęci, ani - co najważniejsze - czasu. Głowa pęka od pomysłów, listę postów przepełniają wersje robocze, których nie mam czasu skończyć. Książki z biblioteki błagają o przeczytanie, dom o gruntowny porządek. Moje życie ogarnął chaos.
Piątkowy wieczór to jedyna chwila wolności. Sobota wiąże się z domowymi obowiązkami, a w niedzielę myślę o poniedziałku. To jedyny dzień, kiedy po powrocie ze szkoły mogę rzucić torbą w kąt, przysunąć fotel do okna i zatopić się w lekturze książki. Niestety w rzeczywistości wygląda to tak, że zmarnowana kładę się spać, wstaję po dwudziestej i buszuję przez całą noc. A rano jestem nieprzytomna.
Ostatnio czasu mam jeszcze mniej, bo dojazdy i powroty ze szkoły zajmują mi łącznie trzy godziny dziennie. Wieś jest kompletnie rozwalona, drogi (te przejezdne) zakorkowane. Autobus został odwołany, a komunikacja zastępcza nie wywiązuje się ze swoich obowiązków. Kilkuosobowe busiki albo spóźniają się dwadzieścia minut, albo w ogóle nie przyjeżdżają. Do tego w jedną stronę trzeba płacić trzy złote, co jak dla mnie jest zdzierstwem, bo poprzedni bilet kosztował połowę mniej.
Z tego powodu jestem zmuszona chodzić na autobus do drugiej wsi. Wracałam nim dzisiaj, powrót pieszo do domu zajął mi w zaokrągleniu czterdzieści minut. Właściwie w domu byłabym prędzej, ale całą drogę przeszłam z rozdziawioną paszczą. Nie miałam pojęcia, że na mojej ulicy (teoretycznie, długi odcinek drogi jest podzielony na kilka ulic, ale cały czas idę prosto) mieszka taka burżuazja. Domy stoją wzdłuż ulicy, jeden obok drugiego. Co drugi jest nowy. Prawie każdy ma ogromny ogród, porośnięty wysokimi drzewami i krzewami. Obok okazałych domów stoją altany i wiaty, w których garażowane są łódki. Mijałam ogrody z oczkami wodnymi, małymi stawami pośrodku i kwiatowymi wariacjami. Widziałam pastwisko, jednak było ono puste. Za domami rozciągają się pola, w oddali widać lasy. Najbardziej zaskoczyła mnie panująca tam cisza. Czułam się jak w amerykańskim filmie, brakowało tylko muzyki w tle. Droga momentami jest męcząca, bo trzeba przejść dwa strome wzniesienia. Do domu wróciłam bardziej zgrzana niż po cardio z Chodakowską. Jednak trening czyni mistrza. Moja kondycja woła o pomstę do nieba, ale jak przez dwa lata tak sobie pochodzę, to i po schodach będzie mi się łatwiej wchodziło.
Nie umiem doczekać się aż zaczną opadać liście. Uwielbiam ich szelest pod stopami. Niektóre wpadają do kaptura kurtki, inne wplątują się we włosy i odnajdujesz je dopiero po powrocie do domu. "Baśnie Andersena" są wypełnione roślinnymi zakładkami, strych pomieszczenia gospodarczego suchymi bukietami i koralami z jarzębiny, które robiła jeszcze moja siostra. Nadszedł czas na mój ulubiony płaszcz, ciepłą chustkę i sznurowane buty. Objadam się kwaśnymi jabłkami zebranymi spod płotu sąsiada. Uwielbiam patrzeć na odlatujące ptaki, jednak smutno mi, bo wiem, że nie wszystkie dolecą do celu. Poranki są inne, noce również. Powietrze ciężkie od dymów z kominów, miasto oblężone przez kruki. Uwielbiam jesień.

Ja płaciłam za bilet do szkoły 9 zł w jedną stronę a mój miesięczny (szkolny) kosztował 124.44 a ten normalny, który będę musiała zakupić jako iż nie posiadam już legitki 244.00. ;) Miło, co?
OdpowiedzUsuńJa też jakoś nie przepadam za zmianami, ale czasami są nam one potrzebne jakby nie było... Ale liście to ja też uwielbiam. ;)
O Matko...
UsuńKtóż nie lubi liści? ;)
No i sama widzisz. ;P No ale mam 25 km w jedną stronę.
UsuńPewnie ktoś taki by się znalazł. ;)
Ja mam 23 km... Już sama nie wiem od czego zależy cena. Może macie super wypasione autobusy? Niektóre osoby z mojej klasy jeżdżą do szkoły autobusami wycieczkowymi i za miesięczny płacą coś około stówy, ale do szkoły mają tak samo daleko jak ja.
UsuńJa się znowu boję jesieni...
OdpowiedzUsuńI nie lubię zmian. Nienawidzę. Nie chcę ich i nie akceptuje.
Ja również. Ale najwyraźniej nie mam wyboru...
UsuńCzemu się boisz? Szkoła?
Hehe nie, już nie szkoła :P Po prostu mieliśmy trochę problemów z moim A. a bez niego jesień była zabójstwem...
UsuńChyba, że tak... Wtedy też nie lubiłabym jesieni.
UsuńJa również umiem przesiedzieć cały dzień na parapecie gapiąc się przez okno na zmieniającą się naturę. W dużej mierze to ona wyznacza stan mojego samopoczucia.
OdpowiedzUsuńW takim razie moje życie wiecznie przepełnione jest chaosem, bo u mnie to wszystko, co wymieniłaś dalej czeka i czeka na dokończenie.
O proszę - widzę, że też jesteś skazana na dojeżdżanie do szkoły busem? Witaj w kluubie. Ile masz km do szkoły? Ja ok. 20 w jedną stronę.
23 kilometry. Wieś ma swoje uroki, ale brak szkół średnich to zdecydowanie jej największa wada.
UsuńWiesz, przez lato/jesien to jeszcze pół biedy. Ale zimą!? Nie wyrabiam. Tym bardziej, że mieszkam w górach.
UsuńNo to powodzenia Ci życzę. Mi zresztą też się przyda.
UsuńTakie dojeżdżanie do szkoły to masakra - mogliby chociaż zrobić porządne drogi, albo busy, które jeżdżą częściej i nie są przeładowane, no ale kto by tam się przejmował uczniami.
OdpowiedzUsuńJa tam nie lubię monotonii - to znaczy fajnie mieć jakiś ustalony rytm dnia, ale ja zawsze zostawiam sobie miejsce na spontaniczny spacer, piwo ze znajomą czy inne takie :)
Zgadzam się z tobą. To co teraz dzieje się z komunikacją miejską mnie przeraża. W jednych miastach wprowadzają darmowe autobusy, w drugich podwyżki cen biletów, a wsi występują z międzygminnej komunikacji. Powoli zaczynam żyć jak na końcu świata.
UsuńNie lubię zmian w moim życiu. Nienawidzę reform egzystencjalnych. Lubię, gdy jest jak jest. Nie umiem się przyzwyczaić do przemian.
OdpowiedzUsuńJa również. Dlatego teraz jest mi tak ciężko.
UsuńDla mnie piątkowy wieczór to też jedyne chwile wolności. Od zawsze tak jest...
OdpowiedzUsuńI to jest najgorsze.
Usuńdlatego wlasnie nie wyobrazam sobie mieszkac na wsi! bez ludzi przez dluzszy czas umieram, miasto daje wolnosc przemieszczania sie o dowolnej porze dnia i nocy i to jest ogromny plus ;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
Biorąc pod uwagę komunikację, też z chęcią przeprowadziłabym się do miasta. Jednak tylu ludzi na kilometr kwadratowy mnie przeraża.
Usuńwow współczuję Ci tych dojazdów ;) i zaczynam doceniać to, że jak chodziłam do gim czy podstawówki to miałam szkołe przed blogiem :P
OdpowiedzUsuńZazdroszczę...
UsuńWspółczuję tych dojazdów, masakra. Ja płacę 117 zł miesięcznie za drogę w jedną i drugą stronę, na szczęście to się w październiku skończy, bo zamierzam dojeżdżać samochodem. W końcu będę podporządkowana sama sobie, a nie komunikacji ;) Szelest liści jest świetny, a jeszcze lepsza jest zima.
OdpowiedzUsuńWcześniej słysząc "prawo jazdy" uciekałam w ciemny kąt, teraz to chyba jedyne wyjście. Zimę też lubię, ale u mnie nie wygląda ona tak "czysto"...
UsuńWłaśnie z powodu dojazdów 3 lata temu zrezygnowałam z dobrego liceum we Wrocławiu na rzecz miejscowego, które zresztą całkiem lubię. Nie zniosłabym wstawania przed świtem, a potem długich powrotów do domu... To musi być naprawdę męczące. Podziwiam, że dajesz z tym radę ;)
OdpowiedzUsuńU mnie dokładnie tak samo - odeszły 4 przedmioty, 1 doszedł, ale nauki wcale nie ubyło, a wręcz jej ilość się podwoiła. I jakoś ciężko się za to wszystko zabrać... Ale w końcu musimy zacząć, nieprawdaż?
Na razie daję radę, ale nie wiem jak długo tak jeszcze pociągnę...
UsuńMinęły już trzy tygodnie, a ja nadal nie przestawiłam się na tryb szkolny. Z roku na rok idzie mi to coraz gorzej :/
Z tym dojeżdżaniem do szkoły to przesada, u mnie niestety 2/3 klasy dojeżdża do szkoły więc wiem jak to jest...
OdpowiedzUsuńPOZDRAWIAM I ZAPRASZAM DO MNIE NA NOWY POST :)
Przez dojazdy tracę godziny, które mogłabym poświęcić na naukę czy przyjemności. Ci, którzy mieszkają w mieście i chodzą do tej samej szkoły co ja, mają się za dobrze...
Usuńrok szkolny (a zwłaszcza początek, bo później ewidentnie większość po prostu odpuszcza, by nie dać się zwariować) związany jest z chaosem. ważne jest by wydzielić sobie chociaż pół godziny dziennie dla siebie. by nie oszaleć. możesz wtedy obejrzeć coś w internecie. albo poczytać książkę (spoza kanonu lektur!)
OdpowiedzUsuńhmm.. skoro aż 3 godziny dziennie zabiera Ci dojazd do szkoły, proponuję Ci naukę w busie... później będziesz miała mniej do roboty w domu. uwierz, że się da. praktykowałam tę metodę przez 3 lata liceum. w autobusach i tramwajach. po prostu odcinasz się od świata zewnętrznego. i zatapiasz się w książkach. datach. wiedzy. trzymam kciuki
Próbowałam. Niestety to nie dla mnie. By się uczyć lub czytać potrzebuję idealnej ciszy i spokoju. Dodatkowo "nowe" busy są tak małe i ciasne, że nogi mam pod brodą, a o wyciągnięciu zeszytu mogę zapomnieć. Kierowcy mają gdzieś dziury w drodze, wjeżdżają prosto w nie, a my podskakujemy jak na trampolinie.
UsuńJa lubię jesień tylko tą ze zdjęć, z kolorowymi liśćmi, z bystrym słońcem :) A teraz to co mamy za oknem wcale nie cieszy mojego oka.
OdpowiedzUsuńJa też jestem osobą, która nie ma czerwonego paska na świadectwie i zazwyczaj mam dostateczny z matmy, ale nie narzekam na brak wiedzy, radzę sobie :)
Też uważam, że to, czego nauczyłam się w podstawówce i gimnazjum do życia mi wystarczy. Teraz chodzi tylko o papierek, który i tak dobrego zawodu mi nie zagwarantuje.
UsuńNiestety jak się mieszka na wsi, albo w jakimś małym miasteczku to do szkoły trzeba dojeżdżać. Mnie też to dotyczy. Jednak zdążyłam się już przyzwyczaić do wstawania o 6. Doskonale Cię rozumiem, dojeżdżanie do szkoły jest meczące. Tylko mam o tyle dobrze, że podróż w jedną stronę zajmuje mi zaledwie 30min maksymalnie.
OdpowiedzUsuńSama jak wróciłam w piątek do domu to nawet nie chciało mi się siedzieć przed komputerem tylko od razu poszłam spać. Jeśli chodzi o naukę to jako tako jej jeszcze jakoś bardzo mocno nie odczuwam, mimo tego, że mam rozszerzoną fizykę, matmę i angielski :)
Pozdrawiam.
Podróż też zajmuje mi około pół godziny w jedną stronę, ale resztę czasu marnuję na czekanie na autobus i dotarcie do domu. Ciężko wtedy robić coś produktywnego.
UsuńCiesz się, że nie masz takiego nawału obowiązków, bo ja wymiękam...
W szkole po prostu wymagają aby każdy był dobry ze wszystkich przedmiotów, a tak nadzwyczajnie być nie może. To nie podstawówka, gdzie można było się wyrabiać z lekcjami. Stwierdziłam, że warto poświęcić czas na naukę tego co nas interesuje i/lub nam się w życiu przyda. To niedorzeczne, że musisz czekać tak długo na autobus...współczuję :/
UsuńMasz rację, jednak moi rodzice myślą co innego. Jestem prawie pełnoletnia, a wciąż uczę się dla nich ;/
UsuńNa autobusy nic nie poradzę. Wójt tak chciał, trzeba się podporządkować.
Kwestia gustu :) Jesieni nie lubię bo zazwyczaj jest zimno, ale lubię sobie wtedy robić takie wieczory tylko dla siebie.
OdpowiedzUsuńSądzę, że jesień jest po to, by przemyśleć pozostałe pory roku ;)
UsuńDokładnie :) ale u nas zajmą się tym zawodowcy ;)
OdpowiedzUsuń:p
UsuńKocham jesień... chciałabym ją całą obejrzeć przez okno, w słońcu i w blasku księżyca ;]
OdpowiedzUsuńNa szczęście moje okno umożliwia takie widoki, niestety mam mało czasu na oglądanie :/
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńtaki los licealistów - brak na wszystko czasu. ale czasami trzeba popuścić wodze i dać na luz.
OdpowiedzUsuńcodziennie dojeżdżam do szkoły pociągiem. zajmuje mi to około 50min i 10 min na nochach. dojeżdżając czytam książki, uczę się albo robię zadania także ten czas nie marnuje się.
bardzo przyjemny blog, czytając twoje posty czuje się głupia widząc jak ogromny zasłub słownictwa posiadasz i jak twoje każde zdanie mądrze brzmi :) pozdrawiam
zapraszam grungiee.blogspot.com
Pociągiem bym dojeżdżać nie chciała. Jakoś tak boję się tego środka transportu...
Usuń