Przyjemnie chłodny dzień. Na nowo odkryłam smak gorącej herbaty. Gwałtowny przeskok temperatury, doprowadził mnie do bólu gardła, jednak nie narzekam. Potrzebowałam impulsu. Czuję się jak nowo narodzona.
Dzisiejsze popołudnie spędziłam na parapecie. Błękitne niebo nadal pokrywają różowe chmury, których niestety nie potrafię uwiecznić aparatem. Musicie uwierzyć mi na słowo - za oknem jest wręcz magicznie. Do tego rześki wiatr i cudowny śpiew ptaków. Czuć już jesień.
Cieszę się z nadchodzącej pory roku, ale ubolewam nad okolicznościami z nią związanymi. Z roku na rok mam coraz mniej chęci do nauki. Przez całe dzieciństwo wmawiano mi, że najwspanialsze trzy lata życia czekają mnie w liceum. Okazuje się, że to co widziałam w amerykańskich serialach, nijak ma się do polskich realiów. Chodzę do przedwojennego budynku, w zawilgotniałej piwnicy znajduje się kilka wieszaków na kurtki, a największe ciacha oczywiście są zajęte (lub opuściły mury szkoły). Dojazdy do szkoły nie są niczym przyjemnym, a z następnym rokiem mają jeszcze ulec pogorszeniu. Rozklekotane autobusy, którymi dotychczas jeździliśmy, zostaną zamienione na prywatne busy, co wiąże się z podrożeniem biletów. Jakby teraz było tanio. W mieście, w którym znajduje się szkoła, nie ma kompletnie niczego. Sieciowe sklepy odzieżowe są likwidowane, a ich miejsce zajmują prywatne, w których tanio nie jest. Jest tylko jedna zaleta - w innym mieście z pewnością bym się zgubiła.
Zostały trzy tygodnie. Z każdym mijającym dniem, chce mi się coraz bardziej płakać. Tegoroczne wakacje minęły mi błyskawicznie. Po części żałuję, że zmarnowałam je na oglądanie seriali i czytanie książek, jednak co innego mogłabym robić? Powinnam nadrobić stracony czas, w końcu mam jeszcze szansę. Na pewno odwiedzę siostrzyczkę, braciszek planuje zorganizować ognisko. Chciałabym się wyszaleć, iść na dyskotekę, jednak nie mogę.
Emetofobia. To gorsze niż strach przed pająkami. Boisz się ludzi, unikasz tłumów. Sytuacja pogarsza się, im bardziej odcinam się od społeczeństwa. Nie wyobrażam sobie powrotu do szkoły. Świadomość posiadania worka w kieszeni już nie wystarcza. Zaczyna mi być niedobrze gdy wyjdę ze swojego pokoju, ledwie wytrzymuję coniedzielne msze, a mam wytrwać osiem godzin dziennie przy ludziach. Wiem, że to się leczy, że bierze się lekarstwa. Mama mnie wyśmiewa, dla niej wizyta u psychologa wiąże się z podpisaniem wyroku. Wytykano by ją palcami na ulicy, bo ma córkę wariatkę. Czytałam wypowiedź pewnej dwudziestolatki. Ma to samo co ja. Doszło do tego, że coraz częściej ogarniają ją myśli samobójcze. Ze mną będzie podobnie, jeżeli nie pójdę do psychologa. Ja chcę, czuję, że muszę się komuś wyżalić. Jednak rodzina tego nie rozumie.
Czasami aż chce mi się płakać. Tak jak teraz...
Pociesza mnie jedno - nie ja jedna mam taki problem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy. Z chęcią odwiedzam nowe blogi, ale nie musisz zostawiać mi swojego adresu (chyba, że nie udostępniasz go w swoim profilu). Dziękuję wszystkim moim czytelnikom. Bez was pisanie nie miałoby sensu.