Obudziłam się po czwartej. Planowałam uczyć się na matematykę i historię, niestety za oknem było za szaro i nie widziałam liter, a lampka była za daleko. Stwierdziłam, że pouczę się jak zrobi się jaśniej, a teraz prześpię się jeszcze przez godzinę. Przestawiłam budzik i ponownie zakopałam się w pościeli. Jednak zasnąć nie potrafiłam. Z nudów sięgnęłam po telefon i przy okazji sprawdziłam pogodę. Ciepło, niecałe 24°C, ale burzowo. Na fotelu obok leżały starannie poskładane ubrania, które miałam założyć do szkoły: bluzka z krótkim rękawem, koronkowo spódniczka, rajstopy i wełniany sweter - jakby co. Sytuacja za oknem nie wyglądała obiecująco - szaro, ponuro, zbierało się na deszcz. Ostatecznie nie zmieniłam stroju, bo wyjrzało słońce i zrobiło się w miarę ciepło. Jednak zabrałam ze sobą małą parasolkę - jakby co. Czekając na przystanku musiałam zdjąć sweter, bo gotowałam się z gorąca.
Lekcje planowo kończyłam po dwunastej, ale dyrektor wypuścił nas tego dnia prędzej. Pół godziny przed autobusem przesiedziałam na ławce na rynku wygrzewając się w słońcu. Pobliskie kawiarnie były pełne ludzi, dzieci bawiły się przy fontannie, a para staruszków naprzeciwko mnie jadła lody i śmiała się do rozpuku. Nikt nie spodziewał się tego, co nastąpi za kilka godzin.
Wróciłam do domu. Odrobiłam zadanie, posprzątałam pokój i poskładałam pranie. Podczas wykonywania ostatniej czynności zauważyłam, że za oknem w momencie zrobiło się szaro. Słyszałam pianie koguta, rozpaczliwy krzyk, jakby chciał nas ostrzec. Po chwili zerwał się silny wiatr, który przewracał wszystko co miał na drodze, w tym markizę sąsiadów, która zatrzymała się na naszym płocie. Rozległy się grzmoty. Od razu wybiło prąd. Później lunął deszcz, który padał aż do rana.
Sytuacja w moim domu nie wyglądała aż tak tragicznie. Zalana piwnica, zdewastowane kwiatki, które w tym momencie nie miały najmniejszego znaczenia, glina w oknach i połamane krzaki. Na dole mojej ulicy znajdował się ogromny kasztanowiec. Liczył już sporo lat. Obok niego budowano dom, dopiero co wzniesiono ściany i dach. Piorun uderzył w owy kasztanowiec niszcząc niedoszły budynek. U mojej chrzestnej, która mieszka siedem minut drogi samochodem ode mnie, spadł grad wielkości piłek pingpongowych, który zniszczył garaże, ogrody i altany także innych mieszkańców tamtych rejonów. Wybite okna, zniszczone samochody, połamane gałęzie drzew - to wszystko rozgrywało się kilka kilometrów dalej. Zalało nasz "szpil plac", główną drogę i tysiące domów. Całą noc przesiedziałam w łóżku nasłuchując buczenia straży pożarnych.
Prądu nie miałam do trzeciej nad ranem.
________________________________________________________
http://www.swierklany.info/gminny-osrodek-kultury-pod-woda-2978.html
http://www.rybnik.com.pl/wiadomosci,straz-pozarna-22-zerwane-dachy-najgorzej-na-poludniu-rybnika-i-w-swierklanach,wia5-3266-20571.html

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy. Z chęcią odwiedzam nowe blogi, ale nie musisz zostawiać mi swojego adresu (chyba, że nie udostępniasz go w swoim profilu). Dziękuję wszystkim moim czytelnikom. Bez was pisanie nie miałoby sensu.