Zostały jeszcze dwa tygodnie codziennych, ośmiogodzinnych tortur w przedwojennych murach zakładu karnego, do którego każdy młodzian do lat osiemnastu uczęszczać musi, bo inaczej trzeba płacić karę. Tęsknię do tych niedziel, gdy leżało się brzuchem do góry i drzemało ze słodką świadomością, że jutro będzie się robić to samo w tym samym miejscu. Mam dość porannego biegania na autobus, smrodu spoconych pasażerów, tej niesmacznej bliskości ich ciał i dziurawych dróg, których przemierzanie przyprawia mnie o mdłości. Chcę całe dnie zostawać w domu, w towarzystwie obszernych tomisk i zapełnionego grami laptopa. Wieczory spędzać na parapecie okna, noce na trawniku w ogrodzie. Wstawać wczesnym rankiem, razem z pianiem Czesława i jeść spokojnie śniadanie. Och, nie potrafię już dłużej czekać! Potrzebuję tych dwóch miesięcy wolności i samotności. Bez szkoły, bez obowiązków, bez miasta, bez ludzi... Tylko ja, książki, laptop i mój pokój. Więcej do szczęścia mi nie potrzeba. No, może jednak...
Już to widzę. "Ach! Najlepsze wakacje ever! Imprezy, ogniska, sesje z kumpelami, dzikie zakupy w mieście, koncerty, wakacje za granicą!" Boże, moje życie jest takie piękne!". Myślę nad tym, żeby wylogować się z facebooka na te dwa miesiące. Nie wytrzymam tego psychicznie. Przechwalanie się na tablicach, uaktualnianie miejsc zamieszkania, zmienianie statusów na "w związku"... Oni żyją. Ludzie, którzy mieszkają tu, gdzie ja, którzy mają tyle samo lat, ile ja mam. Oni żyją. Ja umarłam.
Nie istnieję dla świata. Boję się istnieć. I zawsze tak będzie, bo nawet najlepszy psycholog mi nie pomoże.
Czasami mam takiego moralnego doła. Gdy ludzie mówią, ze gdzieś wyjeżdżają, odpowiadam, że im zazdroszczę, że też bym tak chciała. Czy naprawdę? Z jednej strony tak. Chcę zwiedzić świat, chcę zobaczyć coś więcej niż tylko sufit mojego pokoju. Ale nie potrafię wyjechać nawet do brata na weekend. To chore.
Mam dość tego bólu brzucha, tych omdleń. Tak nie da się żyć! Ile mnie omija przez te zasrane fobie! Całe życie spędzę nad muszlą klozetową. A najgorsze jest to, że tego nie da się wyleczyć. Nie ma lekarstwa na zrytą banię.
O The Next BIG Thing nic nie napiszę. Za dużo bym zdradziła i gra straciłaby sens.
Ech... I tak nic nie zmienię...

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy. Z chęcią odwiedzam nowe blogi, ale nie musisz zostawiać mi swojego adresu (chyba, że nie udostępniasz go w swoim profilu). Dziękuję wszystkim moim czytelnikom. Bez was pisanie nie miałoby sensu.