Chciałoby się rzec: "święta, święta i po świętach". Nawet nie poczułam tych świąt. Zero rodzinnej atmosfery, ciągła presja ze strony mamy i sztuczność podczas dzisiejszego obiadu. Wczoraj było nawet dobrze. Posiedziałam sobie na parapecie okna, popatrzyłam na śnieg, przemyślałam kilka spraw. Dziś - od rana wrzeszczące bachory, boląca głowa i masa roboty. To są święta? Jeden zapiernicza a reszta odpoczywa. Nawet jakoś specjalnie się nie najadłam. Brak apetytu. Przedświąteczny ład poszedł się jebać. Bachory wszystko rozwaliły. Tak jest, jak dwóch takich chce jeść samemu. Już współczuję moim paznokciom, wydrapującym wdeptaną w dywan czekoladę. Wielkie porządki poświąteczne is comming. Nienawidzę tego.
Jedyną dobrą stroną dzisiejszego dnia, było to, że nie zostałam przez nikogo za bardzo oblana ani przysypana śniegiem. Cudem uniknęłam tego jakże chorego zwyczaju. Milo psiknął mnie sikawką, brat spryskał śmierdzącym dezodorantem, a tata w ogóle nie świętował. Dobry tatuś. Pamiętam jak kiedyś chlusnął mnie wodą z wazonu. Zalał mi wszystkie plakaty. Chciałam mu za to zamordować króliki.
12:35 Dzwonek do drzwi. Pierwsza myśl: " Boże... It has begun." Zrezygnowana wlokę się do drzwi. Przygotowuję się na zimną falę, a tu...
- Dzień dobry. Jest tu ktoś do oblania?
- Nie...?
- Aha. Do widzenia!
Dwa małe smarki. Więcej niż sześć lat to oni nie mieli. Wypakowane plecaczki i pistoleciki na wodę. I biznes się kręci.
Tak w ogóle to mamy kwiecień. So exciting! Just kidding. Prima aprilis. Nikt nie zrobił mnie w bambuko, co mnie cieszy. Ksiądz na porannej mszy próbował, ale jak sam przyznał - nie wyszło mu.
- I mam jeszcze jedno ogłoszenie, którego nie ma w "Dzwonku" (nasza parafialna gazetka, brawo za szalenie oryginalny tytuł). Mianowicie, nasz proboszcz został oficjalnym kapelanem tenisa ziemnego.
[parafianie mina typu "WTF?!"]
- Może Agnieszka Radwańska podzieli się z naszym kapelanem zyskami z meczy? Odpali ze 30% na rzecz kościoła.
[babcie dziki rechot, reszta nadal mina typu "WTF?!"]
- Ech... Nie wyszło mi.
[cały kościół rży]
I wtedy zdałam sobie sprawę, że dziś prima aprilis.
Przed chwilą zrobiłam sobie jakiś psychotest w internecie. Wyszło mi, że jestem romantyczką i myślicielką. Internet jednak nie kłamie.
Dziwny sen. Kolejny do kolekcji. Tyle, że ten był nadzwyczaj dziwaczny, bo nie pamiętam z niego nic a nic. Zero obrazów, dźwięków, zapachów. Nawet brak jakichkolwiek emocji i odczuć. A jestem święcie przekonana o tym, że coś mi się śniło.
Zaczynam świrować. Poprawka. Świruję od dawna.
Dużo nasłuchałam się dzisiaj o włosach. Mianowicie o farbach. Siedziałam sobie cichutko na pufie, a moja mama, siostra i szwagierka nawijały. Też muszę się farbnąć. Pierwszy raz włosy farbowałam przed zeszłorocznymi wakacjami. Potem ciągnęłam na rudych szamponetkach. A teraz moje włosy... No cóż. Wyglądają jakby mnie ktoś rozpuszczalnikiem oblał.
Chcę mieć świetliste, rudo-miedziane kosmyki. Zalatujące na blond. Oczywiście nie taki plastikowy blond. Ma być naturalnie. Nie chcę obrazować ilorazu swojej inteligencji. (Nie żebym miała coś do blondynek, bo nie mam. Wina genów.) Poszperałam trochę w necie i znalazłam coś takiego:
Taki kolor pasowałby mi do barwy oczu, którą swoją drogą ciężko mi określić. Ni to zielone, ni piwne, ni złote. Cholera wie, co to za mieszanka. Ale moje oczy, to jedyne co mi się we mnie podoba. Fajnie by tylko było jakby nie były ślepe.
Słoneczko, gdzie cię wcięło? Łeb mnie ciągle boli i cały czas jestem zmęczona. Jak dalej tak pójdzie to znowu w szpitalu wyląduję.
Jutro o piętnastej idę do siostrzyczki. Robimy prezentację na chemię (czyt. ja będę robić, ona będzie spać i znowu ją nagram jak chrapie BUAHAHAHAHA). Mam nadzieję, że dowiem się czegoś więcej, choć i tak sądzę, że to prima aprilisowy żart. Kolejne bachory?! No way...
Miłość to tylko chemiczna obłuda.
// BioShock 2
Jeszcze nie ochłonęłam. Najlepsza gra ever. Och... Chciałoby się żyć w 1959. Za późno przyszłam na świat, cały czas to mówię.
Życie to sen koszmar. Śmierć to pobudka.
Czekam na budzik.
Pomagaj.
Amen.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy. Z chęcią odwiedzam nowe blogi, ale nie musisz zostawiać mi swojego adresu (chyba, że nie udostępniasz go w swoim profilu). Dziękuję wszystkim moim czytelnikom. Bez was pisanie nie miałoby sensu.