czwartek, 4 kwietnia 2013

I'm still breathing

Jestem siedemnastoletnią zakompleksioną licealistką, o której istnieniu wie około dwadzieścia osób. Nikomu nigdy nie pokazałam prawdziwej siebie, bo albo próbowałam to zrobić, ale nie wyszło, albo zrobiłam to, ale byłam zbyt nudna i ludzie nawet tego nie zauważyli. Owszem, jak na siedemnastoletnią zakompleksioną licealistkę przystało, mam mnóstwo marzeń. Oczywiście niespełnionych. Jeszcze kilka lat temu marzyłam tylko i wyłącznie o rzeczach materialnych, typu: laptop, telefon czy gra albo książka. Ale teraz, gdy jestem starsza, dostrzegłam, że te rzeczy nic mi nie dały. Szczęście z ich posiadania jest krótkotrwałe. I wiem, że gdyby mój laptop teraz szlak trafił, to wyłabym w nocy jak szalona i gryzła poduszkę, jednak są pewne rzeczy, których nigdy nie dostałam i nie zdążyłam nawet zepsuć, a już przez nie płaczę. Płaczę, bo mi ich brak.

Owe niespełnione marzenia. Mam ich mnóstwo, a do listy ciągle dopisuję kolejne. Moje marzenia. Abo raczej - urojenia. 

1). Mieszkać sama - jak dorosnę, to chcę mieć psa (samojeda, bo można się poprzytulać), jeden pokój pełen książek (najlepiej literatury rosyjskiej. Anna Karenina, Mistrz i Małgorzata itd.), drugi pokój pełen gier (najlepiej strzelanek, żeby można było odreagować), super wypasiony komputer, żebym nigdy nie płakała, że karta graficzna jest zbyt szajsowata i gra nie odpali (BioShock: Infinite - wstydź się. Poprawka - biedronkowy  acerze - wstydź się!) i duże okno z szerokim parapetem skierowane na zachód. Chciałabym mieszkać sama, bo wtedy mogłabym robić co tylko zechcę, chodzić spać kiedy tylko zechcę, jeść co tylko zechcę i płakać tak głośno jak tylko będę umiała. Chodziłabym po domu nieumalowana, nieuczesana, a czasami nawet nieubrana. I miałabym na wszystko wyjebane. Nie są mi potrzebni inni domownicy. Wystarczy pies. Jak będę chciała z kimś pogadać, to z nim sobie pogawędzę. Let's be serious, gdy mówię cokolwiek do kogokolwiek to też słucha mnie z takim samym zainteresowaniem jak pies. Ale psy chociaż lepiej udają. 

2). Być tancerką (i spotkać ołowianego żołnierzyka) - marzenie, które już przepadło, jednak wciąż tli się we mnie ta iskierka nadziei, że kiedyś gdzieś zatańczę. Jak się w ogóle odważę. Baletnicą chciałam być od przedszkola. Od urodzenia umiem zrobić szpagat i wyginać się we wszystkie strony. No okej, kiedyś wyginałam się lepiej, teraz mam już siedemnaście lat, ale to co umiem, to i tak jest dużo. Jak dla mnie - dużo. Pamiętam moją różową wstążkę, która była za długa i w którą ciągle się plątałam, parę czarnych skórzanych baletek, których gumka ocierała mi pięty i drugą klasę podstawówki, gdy wybrałam się na kwalifikacje do szkolnego zespołu tanecznego. Eliminacje przeszłam. Swobodny, samodzielny i spontaniczny taniec to dla mnie pikuś. Uwielbiam improwizować. I w tym właśnie tkwił kłopot - ciężko było mi tańczyć do układów. Wszyscy robili to samo, a ja chciałam czegoś więcej. Podstawówka się skończyła, przygoda z tańcem również. Nie było mowy, żeby mama gdzieś mnie posłała. I nigdy tego nie zrobiła. Po dziś dzień, co piątek rozsuwam meble w pokoju, na rozgrzewkę puszczam trace.tv, a potem wiję się do smętnych tasiemców. Doznaję wtedy mojego osobistego katharsis. Improwizuję, przedstawiam swoim ciałem każde słowo piosenki. Zamykam oczy i płynę w takt muzyki. Zowią to tańcem lirycznym, albo scenicznym. Na jedno wychodzi. Po prostu tańczysz to, co czujesz. Układ zależy od twoich emocji, od tego co przeżywasz w danym momencie. Musisz się wczuć. Dla mnie taniec jest czymś intymnym. Chyba nigdy nie odważę się improwizować przed światem. Całe życie trzymam się jednego chorego układu, który nie dość, że jest nudny i oklepany, to jeszcze wypala we mnie kreatywność. Zabija prawdziwą mnie. 

3). Umrzeć bohatersko - nie chcę jak wszystkie babcie z mojej ulicy skonać na raka. Chcę zrobić coś, co na zawsze zapisze mnie na kartach historii, kogoś uratować, oddać za kogoś życie. Dużo razy myślałam o tym, co by było, gdybym umarła młodo. Podobałoby mi się to. Ale jest jeden problem - lubię moje życie i czuję pewien strach przed śmiercią. Mianowicie, boję się tego co mnie czeka. Chciałabym nadal być tutaj, na ziemi. Nadal móc oglądać filmy, grać w gry i czytać książki. W moim życiu może i nic ciekawego się nie dzieje, ale jak na razie nie śpieszy mi się na drugą stronę. W każdym razie, nie chcę umrzeć z powodu choroby. Niech już mnie tir przejedzie, ale nie choroba, błagam. Nie mam specjalnych życzeń, co do sposobu w jaki umrę. Jeszcze mam trochę czasu żeby o tym pomyśleć. Ale w każdym razie chcę, żeby mnie zapamiętano, a na moim nagrobku widniało coś więcej, niż tylko imię, nazwisko i puste cyferki.

[...]

...). Zakochać się - marzenie, w którego spełnienie już zwątpiłam. Przestałam wierzyć w miłość. Uczucie rodzi się tylko pomiędzy tymi ładnymi. Wszyscy im mówią, jaką to śliczną są parą, jak mraśnie razem wyglądają. Rzygać się chce. Nie chcę księcia na białym koniu, ale ropuchy też nie chcę. Chcę zostać znaleziona przez kogoś, kto jest całkowicie ode mnie różny. Kogoś, kto nie pokocha mnie za wygląd (bo tylko ślepy mógłby się we mnie zakochać), ale za to jaka jestem w środku. Nie za charakter, bo bywa on zmienny, ale za tą ukrytą mnie, którą sam odkryje. Nie chcę ideału, bo on nie istnieje. Jak koleś jest ładny, to najczęściej jest kretynem (patrz:... No dobra, nie będę świnią. Wiem, że i tak tego nie przeczyta ale no.), a jak jest inteligentny, to chciałoby się być ślepym. To jest mój problem - wiem, że przypominam harpię z Gothica i zamiast szukać takiego ścierwojada, co by się do mnie dopasował, to wyczekuję na Bezimiennego, z pieszczącym uszy barytonem i ciałem jak grecki bóg. Wiem, za dużo gier. Ale podsumowując - nigdy nie znajdę prawdziwej miłości, ani ona nie znajdzie mnie, bo jestem za płytka i za dużo oczekuję. I przypominam harpię. Nawet głos mam podobny.

Stoję na krawędzi życia i śmierci. Odmęty są bardziej obiecujące. Robię krok.

Kładę się spać. Może coś mi się przyśni?

Panie Boże, czemu wciąż oddycham? Czemu nie chcesz tego zakończyć? 
Towarzysz mi w moich cierpieniach, okej?
Bo Jezusa opuściłeś. (Nie będę cytować.)
Mnie nie opuszczaj. 
Amen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy. Z chęcią odwiedzam nowe blogi, ale nie musisz zostawiać mi swojego adresu (chyba, że nie udostępniasz go w swoim profilu). Dziękuję wszystkim moim czytelnikom. Bez was pisanie nie miałoby sensu.