Święta, święta i po świętach. Od rana robię porządki w lodówce. Pochłaniam resztki tłustych śledzi, zajadam się makówkami, a wszystko popijam kompotem dyniowym. Opustoszyłam talerze z pierniczkami i misy z owocami. Zjadłam wszystkie czekoladowe mikołaje, które zdobiły świąteczny stroik. Mama mnie zabije.
Od wigilijnego poranku jestem przeziębiona. Nie wiem jak do tego doszło, bo nie śpiewałam serenad w otwartym na oścież oknie ani nie tańczyłam na dachu w świetle księżyca. Ba, w ogóle nie wychodziłam z domu, chociaż za oknem rozpościera się przepiękny, wiosenny krajobraz (nie sposób zliczyć stokrotki w ogrodzie). Nieustannie boli mnie głowa i wszystkie kości, wysmarkałam już tonę chusteczek i zeżarłam paczkę Gripexu, nawet użyłam inhalatora (którego się boję), a po wdychaniu olejku eukaliptusowego spałam dziesięć godzin. Najwyraźniej takie są skutki przerwania ćwiczeń, bo nim przestałam regularnie wypacać tłuszcz i zarazki, byłam okazem zdrowia.
Rankiem (lub południem, bo po inhalacjach pobiłam rekord w spaniu) obudził mnie dzwonek do drzwi. Mama bezceremonialnie wykopała mnie z łóżka i kazała iść je otworzyć, bo sama miała wałki na włosach (i tak wyglądała lepiej niż ja). Wygramoliłam się z łóżka, zmieniłam tylko górę piżamy, związałam włosy, nałożyłam na nos okulary i nacisnęłam klamkę. Od razu uderzyło mnie chóralne "Przybieżeli do Betlejem", lecz dopiero po kilku sekundach skojarzyłam fakty. Ze zmrużonymi oczkami (bo akurat słońce musiało mi świecić w gębę i nawet antyrefleks w okularach w takiej chwili nie pomoże), w koszulce szwagra i z żarówiasto zielonymi skarpetkami frotte, które sięgają mi aż do kolan, stałam przed grupką półtora metrowych człowieczków, poprzebieranych za aniołki, w towarzystwie blondynki z niebieską płachtą na głowie i lalką w ręce oraz niższym od niej chłopaczkiem u boku, a za nimi stał kolejny dziwnie przebrany chłopczyk, trzymający gwiazdę na patyku. Potocznie takowych nazywa się kolędnikami. Chodzą ze skarbonką i zbierają na misje. No to jak już skończyli śpiewać i powiedzieli swoje wierszyki, wrzuciłam do skarbonki pięć złotych (które dziwnym trafem znalazło się w koszyczku przy lustrze), a mama "ukradkiem" podała mi dwie czekolady (mamo, nie łudź się, i tak wszyscy widzieli twoje wałki). Przedstawieniu przyglądali się też siostrzeńce. Miłosz tańczył do śpiewanych kolęd, a Lenka rozpłakała się ze strachu, że to przyszli porywacze po jej Peppę. Zamykając za nimi drzwi, odniosłam wrażenie, że za rok już nas nie odwiedzą.
Po południu przyszedł do nas ksiądz. (Uspokajam, że nie chodziło o wizytę związaną z kolędnikami, że jakieś zażalenie, że tu się dzieci straszy i ogólnie dysfunkcyjna rodzina.) Jak to na kolędzie bywa, wszyscy ładnie ubrani, pokój aż się błyszczy, każdy uśmiecha się od ucha do ucha i ogólnie wszyscy udają wzorową rodzinkę. Dzieci wyjątkowo grzecznie siedziały, chociaż rok temu Lenka płakała za fikusem, a Miłosz bezceremonialnie wsadził paluchy do torby księdza i porwał pięć obrazków. Ale dzieciom się wybacza.
Ksiądz pytał jak minął nam rok i czy podoba nam się w kościele. Oczywiście odpowiedzieliśmy uśmiechem. Później rozdał dzieciom obrazki (mi też dał ^^), po chrześcijańsku nas pożegnał i poszedł nawiedzić sąsiadów. Koniec przedstawienia.
Niechętnie patrzę na stos szkolnych podręczników, które już za niedługo ponownie będę taszczyć do szkoły. Pociesza mnie jedynie wizja szybkich ferii zimowych, ale z drugiej strony smuci to, że Wielkanoc w tym roku jest tak późno (po raz pierwszy nie mam urodzin w Wielkim Poście). Z dnia na dzień coraz bardziej nienawidzę szkoły. Przewiduję, że drugiego stycznia obudzę się z załamaniem nerwowym. Już teraz odczuwam nadchodzącą depresję.
Póki mogę się lenić, nie zamierzam marnować czasu. Czeka mnie jeszcze kilka zaległych odcinków "White Collar" i siedem książek do przeczytania. Tymczasem żegnam!
Całe szczęście, mieszkam w tak małej miejscowości, że kolędnicy już od kilku lat dali sobie ze swoją misją spokój. Ksiądz odwiedzi mnie co najwyżej w styczniu, a że w zeszłym roku udało mi się minąć go w drzwiach, kiedy wychodził, a ja akurat wróciłam ze szkoły, obudziła się we mnie gorąca nadzieja, że może uda się drugi raz, więc problem przedstawienia rozwiąże się sam. Co prawda chora nie jestem, ale paraliżujący ból głowy dokucza mi tak skutecznie, że nie jestem w stanie nic zrobić. Opasły podręcznik z historii leży, masa innych rzeczy też. Depresja u drzwi. Dobrze wiedzieć, że nie jestem z tym sama!
OdpowiedzUsuńNie mam w zwyczaju uciekania przed kolędą. Zawsze jakoś przeżyję te pięć minut.
UsuńZostało jeszcze kilka dni wolności...
Nie przepadam za kolędnikami, zawsze mnie drażnili. Dlaczego? Tego już sama nie wiem. Osobiście mam już dosyć świątecznego jedzenia, ile można? Na całe szczęście goście w większości wszystko wyjedli ;) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńOd wyjadania u mnie w domu, jestem ja :p
UsuńBiedactwo.:* (Swoją drogą bardzo podobają mi się te możliwe przyczyny przeziębienia, zwłaszcza serenady. :P) U mnie nie było kolędników. Ale jak parę lat temu byli , to tak się ich przestraszyłam (w sumie nie wiem dlaczego), że prawie spadłam ze schodów jak uciekałam na górę. Nie dziwię się Lence.;) Szkoła-szkoda gadać. ;>
OdpowiedzUsuńMama opowiadała mi, że jak byłam mała, to płakałam na ich widok :p
UsuńO szkole nawet nie wspominaj -.-
Mi już domowe kuracje nie pomagały, a Ty zdrowiej szybciutko!
OdpowiedzUsuńU nas nie chodzą kolędnicy, a już na pewno nie tacy poprzebierani, a jak już to raczej nie zbierają na misje. A chciałabym zobaczyć, posłuchać takich kolędników z prawdziwego zdarzenia. I szybko kolęda u Was, chociaż w sumie u mnie będzie chyba w przyszłym tygodniu.
A co do szkoły, moja cudowna szkoła jest jedyną szkołą w całym mieście, która idzie się uczyć 2 i 3 stycznia. I jak tu jej nie kochać?
U mnie jest tak samo - nikt nie idzie w te dwa dni, tylko my. Z chęcią bym sobie odpuściła, ale jak raz nie pójdę, to potem całe półrocze będę bimbać. Jakoś to przeboleję.
UsuńJeju, tak dawno nie przyjmowałam księdza. A obrazkach do zeszytu do religii to nawet nie wspomnę ;)
OdpowiedzUsuńChwała Panie, że ksiądz nie chciał mojego zeszytu, bo jest w koszmarnym stanie :p
Usuńnie mogę już patrzeć ani słyszeć o jedzeniu...
OdpowiedzUsuńJeszcze kawałeczek... :p
UsuńJak z filmu :) mama, wałki,kolędy i nie wiem czy współczuć czy pozazdrościć ;)
OdpowiedzUsuńHaha :p Raczej współczuć ;)
UsuńNawet nie wiedziałam,ze to się nazywa zbieranie na misje. Myślałam,że te pieniądze zebrane nie idą na takie cele. Nie lubię kolędników. Dlaczego? Bo obecni kolędnicy to nie kolędnicy z prawdziwego zdarzenia.Przebranych to ja widziałam x lat temu. Poza tym zazwyczaj przychodzą w najmniej oczekiwanym momencie.
OdpowiedzUsuńA ja właśnie koledę będę miała jutro. Przed nowym rokiem też chcę coś poczytać, ale najpierw trzeba będzie się udać do biblioteki. Zdrowiej!
Do nas zawsze przychodzą poprzebierane dzieciaczki. Ale masz rację - w najmniej oczekiwanym momencie.
UsuńDzisiaj przyszedł ksiądz po kolędzie, ale tak trafił, że przyjął go tylko tata - mama w pracy, ja u przyjaciółki, siostra na mieście, a brat spał :D
OdpowiedzUsuńUniknęłaś tych krępujących pięciu minut ;)
UsuńAahahahahah wyobraziłam sobie Ciebie taką niedospaną w drzwiach. Matko xd Jakbym widziała siebie.
OdpowiedzUsuńOh, ja już 3go mam sprawdzian z wosu, także znam Twój ból :)
Obawiam się, że w rzeczywistości wyglądałam gorzej :p
UsuńSzkoła nie wybacza :/
Wcześnie odwiedza was ksiądz, nas to jakoś w połowie kwietnia ! :) A co do kolędników, to u nas nikt tak nie chodzi oprócz Romów...
OdpowiedzUsuńU nas ksiądz kolęduje już przed świętami ;)
UsuńA ja zamiast zanurzać się z refleksjach na temat szybkości przemijania już zaczynam przygotowania do Sylwestra. Balonów jeszcze nie dmucham, ale przejść się do sklepu po serpentyny, brokat i confetti można.
OdpowiedzUsuńBuziaki :)
* w refleksjach
UsuńSylwester spędzę prawdopodobnie przed telewizorem, ale tak wolę. Nie chce mi się nigdzie iść.
UsuńA mnie kolędnicy nie odwiedzili w tym roku :(
OdpowiedzUsuńŻyczę szybkiego powrotu do zdrowia!
taka-se-nazwa.blog.onet.pl
Szkoda :( Nie miałaś takich przeżyć jak ja :p
UsuńDziękuję :)
Jedzenie w okresie świątecznym jest jedną z największych przyjemności. My w dalszym ciągu jemy świątecznie, bo ktoś musi to wszystko zjeść :D Szczerze mówiąc pierwszy raz słyszę o kompocie dyniowym. U nas nie ma świąt bez kompotu z suszu.
OdpowiedzUsuńNigdy nie piłam kompotu z suszu. Widzisz, co wieś to obyczaj :D
UsuńU mnie też ci kolędnicy byli :) Tata jak zwykle się szarpnął i dał 2 dychy. Mnie wizyta księdza czeka w poniedziałek. No normalnie skaczę z radości.
OdpowiedzUsuńJakoś przeżyjesz :p
UsuńU mnie kolędników nigdy nie było... No i co tak szybko ksiądz po kolędzie? :O
OdpowiedzUsuńZazdroszczę ferii. Nie wiem, czy Cię to pocieszy, ale moje województwo rozpoczyna je dopiero w drugiej połowie lutego...
Wracaj szybko do zdrówka :*
I jeszcze raz dziękuję za nominację!
Miałam to samo! Tylko u mnie nie były to dzieciaczki, a sfora pół dorosłych dziewczyn, które jak tylko odeszły od naszych drzwi to zapaliły po fajce i zerknęły ile tam pieniążków im wpadło do puszeczki. A już idei chodzenia księdza po kolędzie to nigdy nie zrozumiem.
OdpowiedzUsuńŻałuję, że ferie mnie już nie dotyczą. Zdaje się, że kiedy Ty sobie będziesz odpoczywać od szkoły, ja będę zakuwać do sesji. No cóż, zazdroszczę :D