niedziela, 24 listopada 2013

Przyjemne z pożytecznym

Jeszcze rok temu, przynajmniej raz w miesiącu, byłam chora; raz na kwartał - umierałam. Za to w obecnym roku szkolnym (przynajmniej przez te trzy miesiące) nie zarobiłam jeszcze ani jednej nieobecności. Co prawda na przełomie września-października męczyło mnie dwutygodniowe grypsko, ale dzielnie chodziłam na lekcje i zarażałam innych.

Listopad, jako miesiąc bynajmniej nie ciepły czy kolorowy, postanowiłam poświęcić na "udoskonalenie" mojej marnej odporności. Witaminami faszerowałam się już od wakacji, ale łykanie tabletek nic nie da, jeśli będzie się siedziało na dupsku i nic nie robiło. Ponadto Szanowna Pani Szybka Przemiana Materii śmiertelnie się na mnie obraziła (za co? nie mam pojęcia), a miejsce po niej wypełnił tłuszcz. Tak więc postanowiłam w końcu wziąć się za siebie.

Od trzech tygodni, co drugi dzień, w domowym zaciszu, w rytmie francuskich piosenek i jakże motywujących tekstów Mel B., wypacam wszystkie zarazki. Tłuszczyk niestety pozostaje na swoim miejscu, bo, by się go pozbyć, zdecydowanie trzeba byłoby zmienić dietę (buahahaha!). Staram się unikać słodyczy i śmieciowego żarcia, jednak w szkolnym trybie dnia (jeden konkretny posiłek dziennie) jest to niezmiernie trudne.

Efektów moich dzikich harców na dywanie nie widać, ale za to czuć (w każdym znaczeniu tego słowa). Kicham i smarkam tylko okazjonalnie, przestała boleć mnie głowa, co wcześniej prawie codziennie mi dokuczało i nie narzekam już tak często na ból kręgosłupa. Ponadto, dzięki ćwiczeniom rozciągającym, samodzielnie "naprawiłam" prawą nogę, w której niegdyś naderwałam ścięgno, a efekty tej kontuzji dość poważnie odczuwałam.

Mimo, że tyłek mam nadal pokaźny, a oponka na brzuchu nie maleje (ale i nie rośnie, chwała Panie!), to dzięki ćwiczeniom "odnowiłam" umiejętności "człowieka gumy". Nawet wuefista ostatnio tak mnie nazwał. (+ 5 do samooceny.) Po pięciu latach przerwy, znowu potrafię bez bólu zrobić szpagat i przełożyć obie nogi za kark. Na co w życiu mi się ta umiejętność przyda? Nie mam pojęcia, ale rajcują mnie miny członków rodziny, którym prezentuję moje wygibasy. (Właśnie przypomniało mi się, że jak mam zajęte ręce, to stopą włączam światło w pokoju.)

Ponadto w środę wieczorem, po raz pierwszy w życiu (!) byłam na basenie. Dzięki siostrze (a raczej jej mężowi) mogę przez trzy miesiące pluskać się za darmo. Grzech nie skorzystać, a że siostra sama jeździć nie chce (bo na basenie same babcie i owłosione dziadki), to zabiera mnie ze sobą.

Na początku przerażona poziomem wody (120 cm...) bałam się do niej wejść. Od zawsze towarzyszył mi lęk przed głęboką wodą; absurdalnie bałam się, że jak tylko do niej wejdę, to złapie mnie skurcz, przewrócę się i utopię (taki przebieg wydarzeń był częstym elementem moich koszmarów). Jednak ileż można stać przed drabinką i zastanawiać się: "Wejść albo nie wejść. Oto jest pytanie.". Wzięłam głęboki oddech (bo musiałam zanurzyć nogi, przecież to jest kurna logiczne) i postawiłam stopę na szczeblu. Potem poszło już gładko, bo przed sobą miałam siostrę, której zawsze można się chwycić. Jednak zamiast niej, kurczowo chwyciłam się progu basenu i tak przyklejona do ściany starałam się spokojnie oddychać i przypadkiem się nie utopić (120 cm...).

Mój pierwszy wypad na basen, można porównać do wyjścia na lodowisko. Na początku (czyli przez około pół godziny) trzymasz się bandy i modlisz się, żeby nie skręcić kostki (albo, żeby jakiś debil w ciebie nie wjechał, bo oddać będzie ciężko). Dopiero potem, gdy nabierzesz odwagi, puszczasz się ściany i "motylem jestem, aaa...". A potem zaliczasz pierwszą glebę, do której i tak prędzej czy później dojść musiało (jeżeli jesteś mną).

Tak więc, przez blisko trzydzieści minut, tkwiłam w najpłytszym kącie basenu i rozmarzonym wzrokiem śledziłam pływające wokół mnie syreny i walenie. Och, jakże chciałabym tak pływać... W końcu siostra się wkurzyła i pomogła mi wypłynąć wypchnęła mnie na środek basenu. Moim jedynym kołem ratunkowym (bo ona jest ostatnią osobą, której zaufam) była piankowa deska, dzięki której jeszcze nie zatonęłam. Po pokonaniu kilku długości basenu (z deską i siostrą) w końcu załapałam o co chodzi i przez pozostały czas "pływałam" sama (z deską pod brzuchem rzecz jasna). Pokonywałam połowę długości basenu, tam i z powrotem, bo dalej woda wynosiła już 180 cm i automatycznie po pokonaniu środkowego słupka, wyznaczającego wysokość 160 cm, aktywował się we mnie cykor.

Gdybym od razu się odważyła i odepchnęła od brzegu, a nie ślęczała w kącie i powtarzała w myślach mantrę "Boże, weź mnie nie utop. Boże, weź mnie nie utop.", pływałabym sobie znacznie dłużej. Niestety jak na lodowisku, jak już się "rozjeździsz" to trzeba schodzić z tafli.

Z tym "zejściem z tafli" miałam niemały problem. Pani Grawitacja postanowiła trochę się nade mną poznęcać i upokorzyć mnie publicznie. Ledwo wgramoliłam się na drabinkę, na szczęście trzy kroki dzieliły mnie od ławki, na którą od razu padłam. Czułam się, jakby po trzech miesiącach wyciągnięto mnie z gipsu. Panowanie nad kończynami odzyskałam dopiero po kwadransie i, chwała Panie, doszłam do szatni cało.

Jak widać, znak zodiaku zobowiązuje, bo w wodzie czułam się dosłownie jak ryba (chociaż jak z niej wyszłam, to przypominałam żabę). Rodzina była zaskoczona moimi postępami po niecałej godzinie pływania; ja również sama sobie się dziwiłam. Najpiękniejsze było to słodkie wycieńczenie, które w tak zaawansowanym stopniu, ogarnia człowieka tylko po basenie. Pozornie ociężała, czułam się lekka jak piórko. Po raz pierwszy, od niepamiętnego czasu, porządnie się wyspałam, a na drugi dzień czułam się jeszcze lepiej, chociaż miałam lekkie zakwasy. Ale jakąś cenę trzeba zapłacić.

Jak pomyślę, że od teraz co tydzień będę miała takie atrakcje, to aż mi fajnie w środku. Przy okazji łączę przyjemne z pożytecznym i może w końcu schudnę?

38 komentarzy:

  1. Nie umiem pływać. Nie nauczyłam się w podstawówce, a teraz...mam wrażenie, że jest już za późno. Byłam całkiem niedawno na basenie z rodziną i tata chciał mnie nauczyć, ale nie mogę, po prostu strach mnie blokuje i nie pozwala mi unieść się na wodzie.
    Też ćwiczę z Mel! (Jeśli mam czas i pamiętam o tym, ale mniejsza o to :D) I czekam z utęsknieniem aż moje pośladki faktycznie będą "jak dwie cegły".

    PS. Zostawiłam komentarz też pod postem poprzednim :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pływanie nigdy nie jest za późno! Sama jestem tego dowodem. To prawda, że trzeba przełamać strach, bo spięta nie będziesz w stanie unosić się na powierzchni wody. Zaufaj tacie, przecież celowo cię nie utopi ;p
      Nic, tylko ćwiczyć i ćwiczyć! ;)

      Już zaglądam do wcześniejszego posta ;)

      Usuń
  2. Po pierwsze, dziewczyno gdzie ty się uchowałaś?! Dla mnie basen istniał od wczesnego dzieciństwa, co nie zmienia faktu, że ja raczej tonę jak kamień ;) Po prostu woda tak mnie lubi, że woli mnie pochłonąć w całości i mieć mnie tylko dla siebie. W każdym razie gratuluję TAK szybkich postępów. Jestem pod wrażeniem i powodzenia następnym razem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama nie wiem, jak do tego doszło, że na basenie byłam dopiero teraz pierwszy raz w życiu. Pomińmy fakt, że znajduje się on około dwa kilometry od mojego domu...
      Pociesza mnie świadomość, że gdyby ktoś wrzucił mnie do wody, to się nie utopię. A zawsze myślałam inaczej. Dużo jeszcze muszę się nauczyć, ale mam czas ;)

      Usuń
  3. wow! muzyka w tle jest genialna i idealnie pasuje do Twojego bloga! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Mając tyle aktywności to na pewno będzie widać różnice w wadze - może nie od razu, ale umięśniona będziesz :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja teraz choruję tylko dwa razy do roku, a najgorsze jest to, że choroba przychodzi w okresie sesji. Umieram podwójnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do chorowania nic nie mam, lubię siedzieć pod kocem i pić malinową herbatkę, ale nienawidzę mieć zaległości w szkole.

      Usuń
  6. Ciężko jest z prawidłowym odżywianiem, ale podobno właściwa dieta razem z ćwiczeniami daje najlepsze efekty. A same ćwiczenia również pomagają, człowiek o wiele lepiej się po nich czuje :) na pewno zdążyłaś się już o tym przekonać :) Zarówno na łyżwach jak i na basenie czuję się niekomfortowo, ale wszelkie lęki i niepowodzenia trzeba pokonać, pozbyć się ich :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuję się o wiele lepiej, ale byłabym jeszcze szczęśliwsza, gdyby efekty było widać.

      Usuń
  7. Wow, podziwiam, bo mi się nic nie chce zupełnie. A już nie mowa o ćwiczeniach czy basenie.
    Ale z utęsknieniem czekam na lodowisko, bo tylko chyba może mnie oderwać od codzienności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze w tym roku nie byłam, ale na pewno się wybiorę.

      Usuń
  8. Moja bratnia duszo! Jak ja się bałam wody... Na basen pierwszy raz poszłam w wieku gdzieś 14 lat, ale dopiero za dwa lata później rodzinba siłą zmusiła mnie do wejścia do tego głębokiego basenu, bo wcześniej uparcie tkwiłam w brodziku dla dzieci :) Miałam już 170 centymetrów, więc tak źle nie było... Od roku uczę się pływać bez Kochanej Deski (ktora długo mnie ratowała), ale nie lubię tego, bo od pływania cholernie boli mnie kręgosłup. (coś źle robię, tylko licho wie co). Ale w życiu nie wejdę do wody, gdy nie będę miałą gruntu pod nogami! Już wolę kajaki czy jachty...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana Deska jest moją najwierniejszą przyjaciółką :p
      Mnie po pływaniu bolały jedynie stopy, a reszta ciała jak po masażu... Mmm... Już nie umiem doczekać się kolejnej środy.
      Raz w życiu płynęłam kajakiem. Na dodatek z moją dentystką. Ciężko było z zaufaniem :D

      Usuń
  9. Unikam basenów jak tylko mogę. Nie wiem, czy to przewrażliwienie estetki, czy czysta niechęć spowodowana brakiem umiejętności pływania, ale jednego jestem pewna: basen to zło. Przynajmniej według mnie :)
    Piszesz, że przy szkolnym trybie życia zmiana żywienia jest niemożliwa. Nieprawda, jestem tego żywym przykładem :D Od końcówki września dają radę jeść 4-5 małych posiłków dziennie, każdy oczywiście z samych zdrowych i niskokalorycznych składników. Z zapałem do ćwiczeń u mnie cienko, ale sama zmiana nawyków jedzenia daje na prawdę świetne efekty. Nie ma rzeczy niemożliwych, wystarczy chcieć :D
    Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie miałabym problemów z posiłkami, gdyby nie emotofobia. Śniadań nie jem, bo po prostu nie umiem. Dopiero podczas długiej przerwy, gdy z głodu już się przewracam, pożeram trzy kromki chleba. I jak tu nie tyć?

      Muszę zmienić te niezdrowe nawyki, ale ciężko to zrobić...

      Usuń
  10. "Motylem jestem" haha:D Przypomniałam sobie swoją pierwszą jazdę na lodowisku :D

    Ja odkąd pamiętam, od małego mam mega niską odporność, wiecznie choruję, w szkole zawsze najwięcej nieobecności...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak miałam. Ale przekonałam się, że wystarczy trochę ruchu i już człowiekowi lepiej :)

      Usuń
  11. Moja mama dopiero całkiem niedawno nauczyła się pływać ;) W ogóle, zmotywowalaś mnie do tego, żebym i ja w końcu ruszyła się na basen!

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja do dzisiaj nie jestem przekonana do lodowiska i chyba nigdy się nie przekonam. Próbowałam, ale cóż... aż żal to opisywać.

    Korzystaj z tego karnetu ile się da. Basen jest świetny i na mięśnie, i na odchudzanie, i na dobre samopoczucie! Cały stres odpływa od człowieka.

    A jeszcze co do odchudzania. Polecam bieganie, ale nie tak od razu. Zacznij od szybkich marszów, potem na przemian z krótkim bieganiem. Tak żeby się wdrożyć. Świeże powietrze, uwalniane endorfiny, nie ma nic lepszego! Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opisać lodowisko w moim wykonaniu też jest ciężko ;p
      Z bieganiem będzie mały problem, bo po uno - nie mam gdzie biegać, po dos - nie mam kondycji. Wiem, że ćwiczenia czynią mistrza, ale jakoś nie potrafię sobie wyobrazić siebie biegającej po ulicy z wywalonym jęzorem.
      Chociaż mądrze by było zainwestować w bieżnię...

      Usuń
  13. A ja pływać lubię tylko w morzu, w basenie nie znoszę.

    PS. zakochałam się w Twoim szablonie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W morzu bym się bała. Za dużo przestrzeni jak dla mnie :p

      Dziękuję ;) Sama zrobiłam :p

      Usuń
  14. Naprawde nigdy nie byłaś na basenie? U mnie basen był obowiązkowy w liceum więc każdy chcąc nie chcąc musiał się na nim pojawić. Ja nie pływam jakoś rewelacyjnie ale lubię chodzić na basen ale ostatnio trochę wstyd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas w szkole niestety nigdy nie było basenu, tzn. kiedyś był, ale to za czasów mojej siostry.
      Też miałam problem z pokazaniem się obcym w stroju kąpielowym. Ale wiesz, jakoś nikt do mnie nie podszedł i nie powiedział mi, że mam oponę na brzuchu i ogromny tyłek.

      Usuń
  15. Mnie coś rusz łapie jakaś choroba, ale raczej to bagatelizuję... Musi być naaaprawdę ciężko, żebym poszła do lekarza. Nie mam na to zwyczajnie czasu :(

    A pływac uwielbiam <3 WSZĘDZIE :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też unikam lekarzy. Wizyta jest ostatecznością.

      Nawet się nie spodziewałam, że pływanie może być takie fajne :p

      Usuń
  16. Super, świetnie, fantastycznie! :D
    Mi moje trzywtygodniowe bieganie odpadło, bo kolanka się odezwały, ale jak nie to, to co innego. Dziś zaczęłam z Mel B. I tak będzie codziennie przez.... no, do wiosny planuję, póki nie będę mogła wrócić do biegania.
    Ja basen uwielbiam, ale nie umiem pływać. Z deską czy czymśtam bez problemu, ale sama za nic. Nie łapie tego po prostu. Fakt faktem - zmęczenie po takim wodnym wysiłku jest niesamowite.

    OdpowiedzUsuń
  17. W podstawówce i gimnazjum mieliśmy obowiązkowy basen w ramach lekcji w-fu i to był dla mnie istny koszmar, więc rozumiem doskonale twoje katusze ;) Zawsze kombinowałam, byle tylko nie pływać, a i z nauczeniem się tego też miałam problem.

    Uroczy szablon! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze się nauczę pływać jak zawodowiec, zobaczycie! :p

      Usuń
  18. Ciekawie tu u Ciebie ;) Będę wpadać ;) Ja z wodą miałam podobnie - jako dziecko, bałam się nawet kąpać w wannie pełnej wody. Teraz - chodzę na basen raz w miesiącu (nie za dużo, ale zawsze) i pływam zabką, albo na plecach na basenie sportowym. Jestem z siebie za każdym razem baaardzo dumna ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z Ciebie też :) A z samej siebie również :p

      Usuń
  19. Oo ; ) super jest łączyć przyjemne z pożytecznym!

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy. Z chęcią odwiedzam nowe blogi, ale nie musisz zostawiać mi swojego adresu (chyba, że nie udostępniasz go w swoim profilu). Dziękuję wszystkim moim czytelnikom. Bez was pisanie nie miałoby sensu.