Moje czerwcowe plany, dotyczące wakacyjnej edukacji, pogrzebałam już na początku lipca. Postanowiłam, że wakacje są po to, by odpocząć od szkoły i w tym roku, będę odpoczywała całe dwa miesiące. Nie wybieram się na żadne "szkolne" zakupy. Potrzebne zeszyty zostały mi jeszcze z zeszłego roku, a podręczniki zamierzam kupić dopiero we wrześniu, żeby ręce mnie nie swędziały.
Dotychczas przeczytałam tylko dziewiętnaście książek, ponieważ resztę czasu spędzałam przed laptopem. Pochłonęłam cztery lektury: "Boską Komedię", "Dziady" (całość), "Mistrza i Małgorzatę" oraz "Makbeta" (po raz setny), na czym nie zamierzam skończyć. Muszę dorwać jeszcze "Fausta" i "Hamleta", a w ostatnim tygodniu wakacji po raz drugi przeczytać "Pana Tadeusza" (tym razem ze zrozumieniem). Wiem, że lektury wiążą się ze szkołą, której miałam wystrzegać się jak ognia, ale czytając lektury w wakacje, bardziej je rozumiem. I nawet mnie wciągają.
Ponadto moim rytuałem, stało się wyglądanie z okna, kilka minut po północy. Siadam na parapecie, skrzydło obok otwieram na oścież i patrzę na gwiazdy. Płuca wypełnia mi cudowny zapach nocy, a szum przejeżdżających po szosie aut, uspokaja mnie.
Ani trochę nie cieszę się ze zbliżającego się powrotu do szkoły. Nawet nie chcę o tym myśleć. Nie powinnam. Zostały cztery tygodnie wolności. Wykorzystam jej jak najlepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy. Z chęcią odwiedzam nowe blogi, ale nie musisz zostawiać mi swojego adresu (chyba, że nie udostępniasz go w swoim profilu). Dziękuję wszystkim moim czytelnikom. Bez was pisanie nie miałoby sensu.