poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Dziennik Anety Jones

Skąpany w mroku dom, wypełniony ciszą, przerywaną przez miarowe kapanie z kranu w łazience, jest idealnym środowiskiem, do oglądania wyciskających łzy dramatycznych romansów. Moja mała, prywatna przestrzeń, jest wypełniona wszystkimi niezbędnymi przedmiotami, przydającymi się w nocnych maratonach filmowych. Lampki choinkowe, zawieszone przy łóżku, rozjaśniają mroki pokoju. Wtulona w kołdrę i wpatrzona w laptop, prawą ręką sięgam do paczki z cebulowymi chipsami, a w lewej dłoni trzymam kubek zielonej herbaty. Na stoliku obok spoczywa półmisek z malinami i jeżynami, zerwanymi wieczorem, prosto z ogrodu za domem. Z kosza, ustawionego pod biurkiem, wysypują się chusteczki mokre od łez. Odsunęłam firanę i otwarłam na oścież środkowe okno. Księżyc płacze razem ze mną.

Przeżywam miłosne perypetie, razem z bohaterami moich ulubionych romansów. Niektóre oglądam kolejny raz, ale płaczę tak samo jak za pierwszym. Wzruszam się przy "Jednym dniu", na przemian płaczę i śmieję się oglądając "Miłość i inne używki", zachwycam się "Keith", ubolewam nad moim nieszczęściem oglądając "Szczęściarza", nucę w myślach piosenkę z "Pretty Woman" i ryczę jak głupia przy kultowym "Pamiętniku".

W przerwach oglądam dające do myślenia dramaty. Włosy stają mi rękach podczas "Requiem dla snu", wzruszam się zakończeniem "Mr. Nobody", płaczę przy "Pearl Harbor", powtarzam znane na pamięć kwestie z "Titanica" i wyję jak bóbr oglądając "Leona Zawodowca".

Po dramatycznych historiach miłosnych oglądam animowane klasyki. Marzę o niegrzecznym złodziejaszku rodem z "Zaplątanych", o prywatnej bibliotece jak w "Pięknej i Bestii" i opłakuję śmierć Mufasy w "Królu Lwie".

Nie powinnam oglądać tych wszystkich filmów. Tylko pogarszam swój stan. Cały dzień leżę w łóżku, obżeram się tłustymi przekąskami (chociaż dzisiaj na obiad zjadłam 1/4 siedmiokilowego arbuza, tak więc no...), niszczę oczy gapiąc się w laptop i katuję marzeniami, które nigdy się nie spełnią. O Boże, jak ja się stoczyłam... (No proszę, już nawet cytuję Roszpunkę z "Zaplątanych".)

Zdecydowanie potrzebuję faceta.

Tylko, że nawet Bóg jest przeciwko mnie. Czemu?

Dzisiejsza sytuacja. Rano (tzn. coś po dziewiątej, bo po wczorajszym maratonie strasznie bolał mnie łeb i pospałam trochę dłużej). "- Jedziesz z nami do Lidla?" Przecieram zaspane oczy i próbuję wyplątać się z poszwy kołdry. Jak zwykle guziki się odpięły i moja noga została wessana przez kołdrę. Piętnaście sekund intensywnego myślenia. "Jak nie pojadę, to znowu nie będę miała co jeść, bo mama instynktownie omija regały ze słodyczami i zupkami chińskimi. Z drugiej strony miałabym ponad godzinę spokoju, może w końcu bym się ogarnęła i nakręciła filmik na bloga. No ale i tak muszę jechać dzisiaj do okulisty, więc można by to załatwić po drodze." Ostatecznie decyduję się jechać. Nawet dobrze, że wybraliśmy się na zakupy, bo kurczaki były na promocji i kupiłam zeszyty z Angry Birds (ja wcale nie pójdę do drugiej klasy liceum).

W sklepie tata spotkał swojego dawnego kolegę w pracy. Obładowana podpaskami, pewnym krokiem idę je zanieść do wózka (mój tata zawsze omija działy z artykułami higienicznymi i kosmetycznymi, bo zapach chemikaliów drażni jego jakże delikatne drogi oddechowe. Co za tym idzie, zaczyna kichać jak po pieprzu.) No i... BAM. Kto stoi przy sąsiednim wózku? Nieprzyzwoicie przystojny syn kolegi mojego taty. Czerwona bardziej niż buraki w słoiku, na miękkich nogach podchodzę do wózka. "- To jest twoja najmłodsza córka? Ile ma lat?"- pyta ojciec ciacha. "- Siedemnaście" - odpowiada tata, a ja pragnę zakopać się pod ziemię. Nieumalowana, z rozczochranym warkoczem, w za dużej koszulce i rybaczkach, które optycznie skracają moje nogi, wyglądałam co najmniej na dwanaście lat. A obok mnie stał o kilka lat starszy Maciej Musiał, z cudowną opalenizną, fryzurą "na surfera" i napakowanymi ramionami. Że też musiał ubrać bokserkę. Jezuniu... Nie dziwię się, że zaczęło mi zatykać uszy i musiałam ewakuować się do działu z wędlinami, by przytulić lodówkę. Dzięki Panie Boże, wiesz!

Jak widać, moje życie jest pełne facetów. Tylko ja zawsze mam to szczęście, że jak spotykam prawdopodobnego przyszłego męża, to wyglądam jak dwunastolatka, która dostała pierwszy okres. Cudownie kurde.

Zostało mi tylko użalanie się nad sobą i wylewanie hektolitrów łez, oglądając romantyczne bzdety. W tym jestem najlepsza.

14 komentarzy:

  1. Pfff, zdecydowanie brakuje Ci pewności siebie. Zawsze opisujesz wszystko tak, jakbyś wszystko robiła źle - oglądasz filmy - źle, gdybyś została w domu - źle, pojechałaś na zakupy - źle, ktoś Cię zobaczył - źle, ale gdyby Cię nie zobaczył - źle! Jeśli ciągle będziesz na siebie patrzeć jak na kogoś kto jest nieumalowany, z rozczochranym warkoczem, w za dużej koszulce i rybaczkach, które optycznie skracają twoje nogi, no to cóż, nie ma szans, żeby inni zobaczyli coś innego, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację - jestem zakompleksioną siedemnastolatką, wierzącą w wyimaginowane ideały i żyjącą marzeniami. Tylko jak mam w siebie uwierzyć, skoro nikt nie wierzy we mnie?

      Usuń
    2. A kto ma w Ciebie uwierzyć, skoro sama w siebie nie wierzysz? Jeśli nie Ty, to kto? Jasne, można usprawiedliwiać swoje użalanie się nad sobą tym, że się czeka na jakąś osobę, ale łatwo w tym wszystkim zapomnieć, ile zależy od nas samych. Zamiast dostrzegać same negatywy, spróbuj wypisać swoje pozytywne cechy. Jak się nad tym zastanowisz i pozbędziesz się tego głosu, który mówi 'Nie ma we mnie nic aż tak pozytywnego' to zobaczysz, że nie jest aż tak źle. No, ale trzeba chcieć :)

      Usuń
    3. Wiesz co? Masz rację. Dość użalania się nad sobą, dość płaczu i niespełnionych marzeń. Spójrzmy prawdzie w oczy - jeżeli kiedyś ktoś się we mnie zakocha, to najwyraźniej będzie mnie akceptował taką, jaka jestem. Więc po co mam się zmieniać? Żeby żyć w kłamstwie? O nie. Będę czekać. Może i zostanę trzydziestoletnią dziewicą, ale później biorąc ślub z tym jednym jedynym, powiem sobie "Warto było."

      Dziękuję Ci :)

      Usuń
  2. Boże, mam tak samo, hahaha!xD Jak wychodzę gdzieś w stanie nienadającym się do użycia to wpadam na przystojnego kolegę i czerwienię się ze wstydu. Ale zazwyczaj jednak zanim wystawię nos za drzwi staram się w miarę ogarnąć, żeby uniknąć przykrych niespodzianek.
    Też czasami mam taki nastrój kiedy myślę, że tylko chłopak może mnie jakoś uratować, ale raczej szybko sprowadzam się na ziemię myśląc: "serio, aż tak desperacko potrzebujesz faceta? Nie no, przecież ja świetnie się czuję sama ze sobą! Żaden frajer nie jest mi potrzebny" :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozytywne myślenie to podstawa :D

      Tylko czasami trochę ciężko jest być ciągle samotnym...

      Usuń
  3. "Jeden dzień" mogłabym oglądać wciąż i wciąż i wciąż...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cudowny film. Aż odzyskuje się wiarę w prawdziwą miłość :)

      Usuń
  4. Masz za duże parcie na bycie zauważoną, zakochaną, adorowaną... W każdy takie wrażenie sprawia to, co piszesz. Nie przeżywaj tak fikcyjnych miłości zawartych w filmach, bo możesz nie zauważyć szansy, która jest przed Tobą. Nie myśl tyle, no ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że rzeczywistość nie jest taka kolorowa jak w filmach. Zdecydowanie za dużo marzę. Ale każdy chciałby takiej idealnej miłości :)

      Usuń
    2. Ona jest możliwa. Ale tylko wtedy, gdy przestaniesz o niej myśleć. Wiem, co mówię ^^

      Usuń
    3. No tak, zazwyczaj coś się dzieje, gdy się tego nie spodziewamy :)

      Usuń
  5. A ja siedzę z tymi filmami, jestem sama i jestem szczęśliwa. Jasne, fajnie by było kogoś mieć, ale na miłość Boską, mam dopiero 17 lat :D Przyjdzie na mnie czas, lepiej zakochać się raz na dobrze :) teraz robię to, co mi odpowiada i to mi wystarcza. Pewnie, mam czasem bardziej irytujący bad hair day, ale trudno, jestem sobą i chcę kogoś, kto mnie pokocha taką, jaka jestem :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też chciałabym tej jednej jedynej miłości. Pierwszej i ostatniej. Pierwsza w życiu randka, pierwszy pocałunek, pierwszy raz, a za kilka następnych lat małżeństwo. Jednak to tak idealne, że aż nierealne.

      Również pozdrawiam :)

      Usuń

Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy. Z chęcią odwiedzam nowe blogi, ale nie musisz zostawiać mi swojego adresu (chyba, że nie udostępniasz go w swoim profilu). Dziękuję wszystkim moim czytelnikom. Bez was pisanie nie miałoby sensu.