piątek, 26 lipca 2013

Save me

Świadomość ogromu otaczającej mnie samotności, jest coraz bardziej przytłaczająca. Z jednej strony cieszę się wolnością i niezależnością, ale z drugiej, chciałabym wiedzieć, że do kogoś należę. Najwyraźniej dorosłam już wystarczająco, by móc rozróżnić prawdziwą miłość od ulotnego zauroczenia.

Wczesnym rankiem, leżąc w łóżku, przeprowadziłam w myślach osobisty rachunek sumienia. Zauroczeń w moim życiu było mnóstwo i nadal w nie popadam. Jednak teraz wiem, że nigdy nie byłam prawdziwie zakochana. W gimnazjum wariowałam na punkcie pewnego starszego o dwa lata chłopaka. Był cholernie przystojny, a na dodatek dobrze się uczył. Wiedział o mnie, o "tej dziewczynie w niebieskiej bluzce", bo sama siostrzyczka mu to powiedziała. Niestety on nic z tym nie zrobił. Kolejna podobna sytuacja miała miejsce niedawno, na przełomie października - stycznia. Bolesna ułuda "miłości", którą darzyłam seksownego pasażera autobusu. Po tym jak mnie potraktował, gdy dowiedział się o moim istnieniu... przeszło mi.

Czasami myślę, że coś jest ze mną nie tak. Inne dziewczyny w moim wieku (albo i młodsze) już dawno nie potrafią zliczyć na palcach z iloma facetami to robiły, podczas gdy ja nawet się jeszcze nie całowałam.
Wiem, że nie grzeszę urodą, ale tak przeraźliwie szpetna chyba nie jestem. Jedynym chłopakiem, z którym rozmawiam jest braciszek. Nie utrzymuję kontaktu z innymi przedstawicielami płci przeciwnej (no może oprócz ojca, szwagra i prawdziwego brata). Nie jestem "inna". Może po prostu za wiele wymagam...

Chcę kogoś poznać. Spotkać tego idealnego faceta. Jednak nie jest to takie proste, gdy wychodzi się z domu tylko do szkoły, kościoła i biblioteki. W życiu nie byłam na dyskotece i nie chodzę do kina, bo nie umiem wytrzymać półtora godziny w jednej pozycji. W szkole nie poznam nikogo interesującego, bo albo moi rówieśnicy są dziećmi, albo ja jestem nadzwyczaj dojrzała.

Co rano budzę się z nadzieją, że ktoś w końcu kupił działkę obok mnie i rodzina, która się tam sprowadzi ma cholernie przystojnego syna w moim wieku (albo starszego o kilka lat, co bardziej by mi odpowiadało). Wyobrażam sobie jak otwieram drzwi domu, a na schodach stoi wysoki, niebieskooki brunet, proszący mnie o oprowadzenie po wsi. Zna tylko mnie i z czasem przyjaźń przeradza się w coś więcej. Spędzam z nim miło czas, zabiera mnie w miejsca, o których  nie śniłam, a moja rodzina bardzo go lubi. Marzenia...

Muszę w końcu coś ze sobą zrobić. Zacząć żyć z ludźmi i dla ludzi. Opuścić tą szklaną kulę, w której ciągle przebywam. Nie będzie to łatwe, ze względu na moje fobie i chorobliwą nieśmiałość. Ale to chyba jedyne wyjście.

Muszę walczyć sama ze sobą. Tak bardzo chciałabym, by ktoś mógł mi pomóc...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy. Z chęcią odwiedzam nowe blogi, ale nie musisz zostawiać mi swojego adresu (chyba, że nie udostępniasz go w swoim profilu). Dziękuję wszystkim moim czytelnikom. Bez was pisanie nie miałoby sensu.