Boję się. Jestem cholernie przerażona, bo za niespełna dwa miesiące pójdę już do drugiej klasy liceum. Za rok matura. Czekają mnie trudne wybory. Studia? Szkoła policealna? Praca?
Nie chcę tego. Chcę tkwić w tym przepięknym wieku. Siedemnaście. Cudowna liczba. Dziecko na krawędzi pełnoletności. A potem skok na głęboką wodę. A ja nawet pływać nie umiem.
Nie chcę dorastać. Boję się dorosłości. Boję się, że nie zdam matury. Że nie dostanę się na studia. Że nie znajdę pracy. Że będę bezrobotna i bez dachu nad głową. Że będę samotna. Do końca życia zostanę starą panną, wieczną dziewicą. Nawet pies nie będzie mnie kochać. Boję się, że rodzina o mnie zapomni. Chociaż i tak nie daje mi żadnego wsparcia.
Nie chcę być pełnoletnia. Nie chcę zdawać prawa jazdy. Boję się samochodów, boję się usiąść za kierownicą. Raz spróbowałam. Sparaliżował mnie strach. Bałam się dotknąć kierownicy, oprzeć stopy o pedały. Samochód jest taki ogromny, a ja taka mała. Już widziałam siebie w pobliskim słupie. Czułam swąd dymu, ulatniającego się spod maski i ciepłą krew spływającą po moim czole, skapującą na deskę rozdzielczą. Mama ciągle mi przypomina, że już za kilka miesięcy muszę iść na kurs. Nie chcę. Nigdy nie nauczę się tych cholernych skrzyżowań. Nigdy nie ogarnę skrzyni biegów. Nigdzie jej nie zawiozę. Jak już, to na drugi świat.
Nie chcę zawierać związku małżeńskiego. Boję się tej niewoli. Złota obrączka niczym kajdany. Pijany mąż katujący mnie co noc. Płaczące dzieci. Rozwód, o którym będę mogła tylko marzyć, bo jestem KATOLICZKĄ. Nie chcę miłości. Żadnych uczuć. Już się sparzyłam. Zostało mi pięć lat. Potem zaczną się podejrzenia. Że jestem lesbijką, że chcę zostać starą panną. Samotne sąsiadki są ciągle obgadywane. Za pięć lat dołączę do ich grona. Chyba, że one zdążą je opuścić.
Nie chcę zajść w ciążę. Boję się porodu, co gorsza poronienia. Nie zdołam zaopiekować się dziećmi. Ciągły płacz, bolesny połóg. Wiem co przeżyła moja siostra, Widziałam to. To jak zadać sobie samemu ból. Tylko po to, by urodzić coś, co kiedyś się ciebie wyrzeknie.
A tak w ogóle, to po co mam cierpieć? Po co się starać? I tak, gdy wszystko zacznie się układać, będę miała cudownego, kochającego męża, mądre dzieci, wspaniałą pracę i cudowne życie, wszystko runie w gruzach. W wieku dwudziestu pięciu lat zdiagnozują u mnie raka. Wątroby, żołądka, krtani, piersi, macicy... Wszystko jedno. Wszystko się zawali. Załamię się. Dlatego już teraz się z tym godzę. Już teraz zasypiam ze świadomością, że rano mogę się nie obudzić. Tak jest lepiej.
Ale nie chcę jeszcze umierać. Jest tyle dobrych książek do przeczytania...
Nie wiem, czy moje życie ma w ogóle jeszcze jakiś sens. Czy mam do czego dążyć. I tak umrę. Jak wszyscy. Tylko prędzej...
Życie jest do dupy. A w niebie nie ma bibliotek.
Jutro rano napiszę o niektórych książkach, które przeczytałam w ubiegłym tygodniu. Może to kogoś zainteresuje.
Czy jak będę nikim, to też będziesz mnie kochać...?

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy. Z chęcią odwiedzam nowe blogi, ale nie musisz zostawiać mi swojego adresu (chyba, że nie udostępniasz go w swoim profilu). Dziękuję wszystkim moim czytelnikom. Bez was pisanie nie miałoby sensu.