poniedziałek, 1 lipca 2013

First day

Mamy lipiec. Trzydzieści jeden dni to za mało. Pewnie ani się obejrzę, a już będzie wrzesień.

Obudziłam się przed piątą. W pokoju było jasno, ale trochę zimno, bo nie domknęłam wieczorem okna. Spojrzałam z lekką niechęcią na książkę leżącą na stole obok. Nie miałam ochoty na czytanie. Postanowiłam, że należy uczcić pierwszy wakacyjny poniedziałek i pospać trochę dłużej. Co najmniej do siódmej trzydzieści. Jakie było moje zdziwienie, gdy zerknęłam na telefon po owej drzemce. Na wyświetlaczu widniała godzina ósma pięćdziesiąt cztery, czyli ścięło mnie na prawie cztery godziny. Jak mogłam?! Przez ten czas pochłonęłabym z połowę książki!

Po śniadaniu pojechałam do Rybnika. Najpierw rentgen zęba, a potem szalone zakupy z mamą. Nie wiedziałam, że ta kobieta jest aż taka wybredna. W końcu kupiła jakąś kieckę, a ja dorwałam przecenioną koszulkę w Butiku. Chociaż tyle.

Właśnie się dowiedziałam, że zlikwidowali autobus do Wodzisławia. Nasza wieś zamienia się w koniec świata. Ciekawe jak będę dojeżdżać do szkoły.

Zostały mi trzy odcinki trzeciego sezonu. Żegnam.

1 komentarz:

Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy. Z chęcią odwiedzam nowe blogi, ale nie musisz zostawiać mi swojego adresu (chyba, że nie udostępniasz go w swoim profilu). Dziękuję wszystkim moim czytelnikom. Bez was pisanie nie miałoby sensu.