niedziela, 30 czerwca 2013

Passion. Pain. Pleasure.

Sosnowe deski trzęsą się pod wpływem basów, wydobywających się z głośników wieży. W odbiciu lustra, znajdującego się na starej, przedpotopowej meblościance, widnieje niezgrabna sylwetka siedemnastoletniej dziewczyny.
Ma na sobie czarne legginsy i stary, ponaciągany, wyblakły t-shirt. Z każdym jej obrotem, długie, rudawe włosy, to unoszą się, to opadają na plecy. Ma zamknięte oczy i wilgotne od łez policzki.
Za nią podskakuje dwójka dzieci. Potykając się o własne nogi, próbują naśladować skomplikowany układ tańczącej przed nimi cioci.
Piosenka dobiega końca. Panele przestają się trząść. Dzieci i "tancerka" zamierają.
Otwiera oczy, odkleja od czoła mokre od potu włosy i bierze kilka głębokich oddechów.
Zaczyna się kolejna piosenka. Tym razem spokojniejsza.
Siada na zimnych panelach w szerokim rozkroku. Pochyla się, chwyta palce stóp i trzyma je tak długo, jak tylko może. Czuje ostre mrowienie w naciąganych mięśniach. Palą ją ścięgna, oczy wypełniają się łzami. Nie puszcza. Pogłębia rozkrok, dłonie przesuwa niżej i chwyta śródstopia. Cierpi, ale się śmieje. Uwielbia ten ból. Jest niczym samookaleczanie się. Tylko nie ma po nim blizn.
Wstaje. Lewą dłonią chwyta się ściany, prawą łapie stopę i unosi nogę do góry. Do pełnego kąta brakuje jej zaledwie kilku stopni. Wyćwiczy to. Musi.
To samo robi z drugą nogą. Dzieci próbują ją naśladować. Głośno chichoczą, przewracając się na dywan.
Po spokojnej piosence czas na dynamiczniejszą. Chwyta dzieci za ręce i tańczy z nimi wkoło. Wszyscy się śmieją. Po trzech minutach wykończeni padają na kanapę.
Skrzypiące drzwi zdradzają wkradającego się do pokoju. Wraca mama z tatą. Dzieci zapominają o tym, co przed chwilą robiły i rzucają się na rodziców. Dziewczyna ukradkiem wychodzi z pokoju. Jutro, gdy ich nie będzie, znowu tu wróci.

***

Słodki masochizm. Ból, który sobie zadaje, za każdym razem działa na nią tak samo. Stara się. Sama dla siebie stara się udoskonalać. I tak nigdy nie wystąpi na scenie, nie zatańczy przed bliskimi. Robi to dla siebie. Dla własnej satysfakcji. Dla swojego odbicia w lustrze.

Ból ją uszlachetnia. Co z tego, że nie może potem rano wstać z łóżka? Co z tego, że ciągle chwytają ją skurcze łydek? Co z tego, że nigdy nie pokaże innym swojego "talentu"?

***

Od dziecka marzyłam o balecie. Skórzanych różowych baletkach, falbaniastej spódniczce. Miałam szeroką, długą, różową wstążkę, z którą biegałam po całym domu. Często się z w nią zaplątywałam i przewracałam. Co najistotniejsze - nigdy nie płakałam gdy sama zadawałam sobie ból. Skoro boli, to znaczy, że działa. Że coś się zmienia. Lubiłam takie zmiany.

Jednak gdybym była baletnicą, przez połamane paznokcie i opuchnięte palce nie mogłabym teraz chodzić w sandałach. Wstydziłabym się paradować boso po ogrodzie. Jakoś trzeba zapłacić...

I tak, choćbym nie wiem jak pięknie tańczyła, mama nigdy nie posłałaby mnie do szkoły tanecznej. Powód? Nie chodzi o pieniądze. Ona nie chce mojego szczęścia. Dla niej to głupota spełniać pasje. Nauka to podstawa, nie ma czegoś takiego jak "hobby".

Myślę, że gdybym miała tańczyć w jakimś zespole, to prędzej czy później wyrzuciliby mnie ze składu. Moim głównym problemem jet to, że nie umiem tańczyć do układów. Już za czasów podstawówki ciągle się myliłam. Nie potrafię zapamiętać sekwencji ruchów, zawsze wtrącę coś swojego. Ale z drugiej strony, gdy tańczysz solo, nikt nie zauważy twojej pomyłki. Taniec jest improwizacją.




I niby wiem, że teoretycznie nic mi z tego, że umiem szpagat, że jakoś tam potrafię kręcić biodrami. Ale będę ciągle tańczyć. Choćby i dla samej siebie.

***

Braciszek zaprosił mnie na ognisko. Tylko to napisał, a mnie już boli brzuch. Boże... Czemu nie mogę być normalna?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy. Z chęcią odwiedzam nowe blogi, ale nie musisz zostawiać mi swojego adresu (chyba, że nie udostępniasz go w swoim profilu). Dziękuję wszystkim moim czytelnikom. Bez was pisanie nie miałoby sensu.