sobota, 1 czerwca 2013

Welcome June!



Czerwiec. Już czerwiec. Cholera.

Wydaje mi się, że wczoraj był mój pierwszy dzień w liceum. Starsze siostry jednak mają rację - szkoła średnia przemija jak idealna opalenizna.

A wszystko przez to, że w liceum marnuje się najwięcej czasu. Godzina na dojazd do szkoły, potem osiem godzin męczarni, kolejna godzina czekania na autobus, następna stracona w drodze powrotnej, przychodzisz do domu to masz wszystkiego dość, a jeszcze trzeba robić zadanie domowe i się uczyć. Kończysz o 22:39 i oczy same ci się zamykają. Śpisz niespełna sześć godzin, znowu autobus, katusze na lekcjach... I tak przez trzy lata.

Przez te dziewięć miesięcy nauki schudłam pięć kilo, wylądowałam w szpitalu, wysyłano mnie do psychologa, zeżarłam trzy opakowania validolu, przez dwa tygodnie łykałam penicylinę, straciłam 530 zł na bilety miesięczne (Jezu, aż mi się chce płakać... Tyle gier... Tyle książek...), wypisałam pięć długopisów (cztery komuś pożyczyłam i nie odzyskałam), zmarnowałam dwie tubki pudru i wydałam około 65 zł na śmieciowe żarcie w "Pomarańczy". Ależ oczywiście, że życie licealisty jest tak samo idealne jak te w serialach na Disney Channel.

Jest czerwiec. Ostatni miesiąc zapierdalania do tej zasranej szkoły. Ostatnie tygodnie spędzone w pierwszej klasie. Ostatnia szansa, żeby coś zmienić.

Musi być inaczej. Chociaż przez jeden miesiąc. OBIECUJĘ SOBIE, ŻE BĘDZIE INACZEJ!


Things to do in June:


1. regularnie ćwiczyć, żeby wzmocnić nogi i brzuch,
2. unikać fast foodów i zdrowo się odżywiać,
3. ograniczyć facebooka (wchodzić tylko raz dziennie!),
4. zrobić pasemka,
5. przejść Call of Cthulhu,
6. częściej bawić się z dziećmi siostry,
7. skończyć pierwszą klasę,
8. zacząć najwspanialsze wakacje życia, pełne czytania książek, grania w gry i oglądania seriali,
9. zapomnieć o panu M.,
10. zapomnieć o panu X.


Challenge accepted.

Przyszły tydzień nie zapowiada się za kolorowo, ale damy radę.

Poniedziałek (03.06): "Dzień sportu", czyli rzut beretem, bieg w worku po ziemniakach i inne upokarzające konkurencje. Cholera jasna, jestem w liceum, a nie w przedszkolu! Z chęcią bym nie poszła, ale jeszcze mi zachowanie obniżą, rodziców wezwą do szkoły i wgl. Nie ma co. Ładnie nas zachęcają do aktywnego udziału w tym... czymś. Jakoś przeboleję te pięć godzin. Mam tylko nadzieję, że nie wkręcą mnie do żadnej posranej konkurencji, bo pozabijam.

Wtorek (04.06): Na dzień dobry dwugodzinna drzemka na wuefie (kochane zwolnienie). Potem sprawdzian z angielskiego, który niewątpliwie zawalę, bo nie było mnie na lekcjach i nie czaję modalnych. Godzinę wychowawczą poświęcę na naukę hiszpańskiego, bo kobietka pyta, a tak w ogóle to ma zapowiedzieć kartkówkę na czwartek. Taaak, pani zapowiedziała nam, że nam we wtorek zapowie kartkówkę na czwartek. Czujecie tę głębię? Na sam koniec geografia, z której chyba mam sprawdzian. Nawet jeśli, to cokolwiek bym dostała i tak mam na koniec cztery. 

Środa (05.06): Poranna drzemka na wiedzy o kulturze (po męski narząd rozrodczy mi ten przedmiot?!), potem chemia i schizowanie z siostrzyczką (as always), następnie zastępstwo na matematyce, bo Halinka wyjechała się opalać i nie będzie jej cały tydzień ( :D ), dwa polskie i "Dziadów" ciąg dalszy, chyba zaczniemy też "Pana Tadzia", z którego już kompletnie nic nie pamiętam. A na koniec podstawy przedsiębiorczości (kolejny cholernie ważny przedmiot, który ocali mnie podczas apokalipsy zombie) i kartkóweczka ze spółek. Miodzio.

Czwartek (06.06): Na dobry początek dnia sprawdzian z biologii, z którego zapewne dostanę cztery, bo braknie mi punktu i takim oto sposobem będę miała cztery na koniec. Wrrr... Potem hiszpański i kartkówka, następnie (o zgrozo) fizyka z panem Frankiem, a z nim to nigdy nic nie wiadomo, angielski, matematyka (huhu!), historia, na której jak zwykle będę spać i WOS, czyli drzemki ciąg dalszy.

Piątek (07.06): Idę do dentysty! Nie będzie mnie na sprawdzianie z polskiego i nie wiem czy w ogóle opłaca się przychodzić do szkoły (z drugiej strony to nie wiem czy w ogóle będę w stanie przyjść do szkoły). Może pójdę, może nie. Wystarczy przesiedzieć podstawy przedsiębiorczości, religię, edukację dla bezpieczeństwa i wf. I weekend!!!

Boże, dopomóż, żeby ten czerwiec był inny niż pozostałe, zmarnowane miesiące. Amen.

P.S. Dzisiaj w kościele nieomal palnęłam na głos "U la la!". Siedzi sobie człowiek spokojnie w ławce, czeka na księdza, a z prawej nadchodzi dwóch greckich bogów w garniturach. Jezuniu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy. Z chęcią odwiedzam nowe blogi, ale nie musisz zostawiać mi swojego adresu (chyba, że nie udostępniasz go w swoim profilu). Dziękuję wszystkim moim czytelnikom. Bez was pisanie nie miałoby sensu.