niedziela, 23 czerwca 2013

¡Qué hermosa la luna!

Siedzę na świeżo pościelonej kołdrze za zamkniętymi drzwiami mojego pokoju. "Wygrzewam" nogi w świetle księżyca, które wlewając się do mojego pokoju, przez duże okno na wschodniej ścianie, zastępuje mi lampkę. Przynoszę z kuchni trzy szklanki herbaty, włączam laptop i łamię tabliczkę białej czekolady. Wszyscy już śpią. A ja rozpoczynam  mój dzień.

Ostatnio coraz częściej tak to wygląda. Wybija godzina dwudziesta trzecia, mama wkrada się do mojego pokoju by powiedzieć beznamiętne "dobranoc" i odchodzi zamykając za sobą drzwi. Za pół godziny słyszę tatę, stąpającego na oślep do sypialni. Prawie zawsze zahaczy o stolik na korytarzu i zrzuci wazon ze sztucznymi kwiatkami. Na dole rozlegają się ostatnie odgłosy dzieci i zamykają się drzwi sypialni. 

Dopiero gdy zza drzwi mojego pokoju słyszę tykanie kuchennego zegara, włączam laptop, biorę książkę, przemycam do łóżka znalezioną w szafie mamy czekoladę i budzę się do życia. 

Kocham noc. Kiedyś się jej bałam. Chodziłam spać o dwudziestej, ewentualnie o dwudziestej pierwszej, by mieć tę pewność, że zanim zasnę, mama z tatą będą w pokoju obok i usłyszą moje krzyki. Odmieniło mi się. Zasypiam dopiero wtedy, gdy wszyscy domownicy już śpią. Godzinę potrafię stać w oknie i gapić się na księżyc. Kilka razy nawet zasnęłam na parapecie.

Tylko w nocy w moim domu panuje cisza, która jest dla mnie najważniejszą wartością. Inni mówią, że gdy jest za cicho, to piszczy im w uszach, bolą ich głowy. U mnie jest na odwrót. Cisza jest lekarstwem na wszystko; na ból głowy, ból zęba, bezsenność, samotność, płacz... 

Ową ciszę urozmaica szczekanie psów, szelest drzew i szum przejeżdżających po szosie samochodów. Lubię te odgłosy. Uspokajają mnie, koją ból.

Gdy tylko opublikuję tego posta, znowu to zrobię. Usiądę na parapecie, otworzę na oścież okno i będę wpatrywać się w gwiazdy. Będę zadręczać się myślami "Co by było gdyby...", będę wyobrażać sobie wspaniałe epizody z mojego życia, które nigdy nie ujrzą światła dziennego. Rzeczy, które nigdy nie będą realne. 

Jestem popapraną, wrażliwą romantyczką. Kocham samotność i uwielbiam ciszę, a z drugiej strony chcę, by zjawił się ktoś, kto będzie mi towarzyszył, z kim będę się na głos śmiać. Co za nonsens... 

Myślałam, że zacznę oglądać drugi sezon, ale nie mam do tego głowy. Drażni mnie ta szczęśliwa Sookie. Wnioskując z serialu, powinnam zostać w przyszłości kelnerką, uratować klienta, który okaże się wampirem i z którym w szóstym odcinku będę uprawiać dziki i namiętny seks. Aha, do tego muszę jeszcze umieć czytać w myślach. Jestem żałosna...

Co do mojej żałosności - w południe przyszła do mnie siostra z taką oto ofertą:

"- Jesteś zainteresowana tygodniowym wyjazdem z nami i teściami nad morze?"

Co chciałam powiedzieć: "Jasne! Boże, jak fajnie! W końcu będę miała prawdziwe wakacje! Morze, słońce, plaża, wakacyjna miłość, dyskoteki! No ba, że jadę!"

Co pomyślałam: "Omdlenia, rzyganie, stłuczone szklanki, rzyganie, omdlenia, siara przed rodziną,
omdlenia, rzyganie, siostra się mnie wyrzeknie, rzyganie, omdlenia, ludzie uznają za nienormalną, rzyganie, rzyganie, rzyganie..."

Co powiedziałam: "Nieee..."

TEGO CHCESZ PANIE BOŻE???!!! WŁAŚNIE TEGO??? ŻEBYM ZAWSZE GNIŁA W TEJ KOMUNISTYCZNEJ RUDERZE, BO NIE UMIEM WYJŚĆ Z DOMU BEZ WORKA??? Dzięki, wiesz.

Siostra lekko się uśmiechnęła i wyszła z pokoju. A mi zaszkliły się oczy.

Jutro, prosto po szkole, jadę do Rybnika z siostrzyczką. I też jutro wam napiszę, po co jechałam. 

Tymczasem okno, parapet, gwiazdy, cisza i... samotność...

Czy ty mnie w ogóle słyszysz? Jesteś tam? Bo wydaje mi się, że nie...

Amen...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy. Z chęcią odwiedzam nowe blogi, ale nie musisz zostawiać mi swojego adresu (chyba, że nie udostępniasz go w swoim profilu). Dziękuję wszystkim moim czytelnikom. Bez was pisanie nie miałoby sensu.