Na nogach jestem od 5:30, bo jechałam na pierwszą mszę. I dobrze zrobiłam, bo jakbym miała iść w deszczu w procesji, to znowu byłabym chora. A nie skończyłam jeszcze łykać Ospenu. Swoją drogą, w końcu przeczytałam ulotkę i okazało się, że łykam (tzn. gryzę, bo nie umiem połykać tabletek) czystą penicylinę. LOL.
Czesław i Ignacy co rano dają czadu. Nie było jeszcze żadnych skarg, ale będą, bo koguty na razie siedzą w zamkniętym na cztery spusty chlewku, a i tak je rano słychać. Wolę sobie nie wyobrażać, co będzie się działo gdy będą już wolno hasać na "wybiegu".
Na 16:00 idę na urodziny do Anii, mojej kuzynki. Słit szesnastka. Będziemy bawić się z kotami, gwałcić piosenki na ising, grać w monopoly i oglądać horrory. Me gusta.
Boję się przyszłego tygodnia. Mam po trzy sprawdziany dziennie. Nie zależy mi już na ocenach i kapy nic by nie zmieniły, ale obawiam się, że nauczyciele mogliby się wkurzyć. Trzeba się jednak trochę pouczyć.
Ale teraz biorę się za "Delikatność" Foenkinosa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy. Z chęcią odwiedzam nowe blogi, ale nie musisz zostawiać mi swojego adresu (chyba, że nie udostępniasz go w swoim profilu). Dziękuję wszystkim moim czytelnikom. Bez was pisanie nie miałoby sensu.