Dzisiejszy dzień nieźle mi się dłużył. Było to zapewne spowodowane święcącym za oknem słońcem i pobudką o ósmej rano. Zadziwiająco szybko ogarnęłam szkołę (oczywiście niczego się nie nauczyłam) i jeszcze przed dwunastą miałam wszystko gotowe. Zazwyczaj niedziele są dla mnie najgorszym dniem tygodnia, bo czeka mnie wtedy najwięcej pracy, ale dzisiaj tak nie było. Do tego ta pogoda... Ach!
Spędziłam dwie godziny huśtając się w ogrodzie. Chłopaki z mojego rocznika, mieszkający na mojej ulicy, jeździli na skuterach tam i z powrotem, byłe koleżaneczki z podstawówki z push-up-ami, wędrowały ze swoimi słitaśnymi boyfriendami, spacerujący sąsiedzi mierzyli mnie wzrokiem, a niektórzy odważyli się nawet zapytać "czy nie jestem za stara". Nie, nie jestem. Wiem, że mam w sobie dużo z dziecka i gdziekolwiek bym nie zobaczyła huśtawki od razu na nią lecę. Ale mi to nie przeszkadza. Uwielbiam się huśtać. Od dziecka spędzałam całe dnie płynąc w powietrzu. Dzisiaj nie mam już tyle frajdy z tego, ponieważ dupa mi urosła i gdybym rozhuśtała się mocniej przewróciłabym się razem z huśtawką, ale nadal czuję tę ekscytację gdy odrywam nogi od ziemi i płynę.
Bite dwie godziny huśtania się w górę i w dół, trzy razy przesłuchana playlista, włosy tak bardzo zmierzwione, że mama musiała mi pomagać je rozczesać, zdarte od liny dłonie i bolący tyłek, na którym ledwo siedzę. Jutro też pójdę się pohuśtać.
Pogoda naprawdę dzisiaj dopisała. Słońce aż prosiło, żeby wyjść na dwór na spacer. Tylko jest jeden problem. Nie mam z kim iść na spacer. Nawet psa nie mam. Samej to trochę głupio, skoro co chwila mijałabym zakochanych trzymających się za ręce. Już i tak ledwo wytrzymuję widząc gruchające gołąbki na PKS-ie, a jeszcze miałabym się bardziej dołować. No thanks.
Ale wróćmy do poprzedniego. Gdy tak się huśtałam dużo rozmyślałam. Głównie o miłości, bo słuchałam Hurts. Zamykałam oczy i wyobrażałam sobie jakby to wyglądało. Pierwsze dotknięcie dłoni, pierwszy rumieniec, pierwszy pocałunek, pierwszy raz... Chciałabym, żeby było specjalnie. Magicznie. Chciałabym, żeby w ogóle BYŁO!
No ale okej. Przyjmijmy, że mam chłopaka. Cudownego pana M. (będzie mi się lepiej myślało mając go przed oczami).
Jest już późno, wieje zimny wiatr. Idziemy przez park (na PKS jeżeli mam być szczegółowa). Gawędzimy sobie o czymś beztrosko i nagle temat się wyczerpuje, a przed nami jeszcze długa droga. Robi się niezręcznie, bo oczywiście oboje czujemy się w swojej obecności nieswojo. (BUAHAHAHAHA! No wiem, ponosi mnie. Oj, będę żałować jak go zobaczę w autobusie.) Chrząka, żeby wypełnić ciszę, a ja rozcieram zziębnięte ramiona, bo nie mam co zrobić z rękami. Zauważa to i proponuje mi swoją skórzaną kurtkę (tak, tą czarną, której raz dotknęłam. Ach! A ten jego cudowny głos!). Na zgodę tylko kiwam głową, bo zapominam języka w gębie. Zdejmuje kurtkę (Boże, przecież on zamarznie!) i nakłada mi ją na ramiona. Poprawiając ją, zjeżdża ręką w dół i muska swoimi palcami moją dłoń. Oblewam się rumieńcem, a on słodko się uśmiecha. Nie odsuwa dłoni tylko chwyta moją mocniej. Och, żeby autobus się spóźnił!
Ta sama sceneria co wyżej. Spotykamy się częściej, częściej też rozmawiamy. Do autobusu zostało jeszcze ponad pół godziny. Siedzimy na parkowej ławce, ja po turecku, on odchylony w moją stronę. Rozmawiamy o szkole, o grach... O wszystkim i o niczym. Cały czas trzyma mnie za rękę i bawi się moimi palcami. Naraz obaj milkniemy. Zmusza mnie swoim spojrzeniem bym zerknęła na niego. Przysuwa się bliżej. Unosi swoją dłoń do mojego podbródka i przysuwa do mnie swoją twarz. Zamykam oczy. Czuję jego cudowny zapach, słyszę jego nierówny oddech. Ja zapomniałam jak się oddycha. Po chwili czuję jego ciepłe usta dotykające moich warg. Wysuwa język. Biorę głęboki oddech i o mało nie spadam z ławki. Przybliża się jeszcze bardziej. Przeczesuję jego włosy palcami i odwzajemniam pocałunek.
Ostatnie wam daruję, bo mnie jeszcze za bardzo poniesie. Och, co się teraz dzieje w mojej głowie. Będę bardziej czerwona niż mój płaszczyk gdy spotkam go w autobusie.
A tak szczerze mówiąc, to jeżeli byśmy oboje chcieli, zgodziłabym się zrobić to przed ślubem. Wiem. Spłonę w piekle.
Jutro zaczynam kolejny samotny tydzień. Siostrzyczko, brakuje mi ciebie.
Panie Boże, żeby jutro nie padało, żeby mi się chciało wstać rano, żeby pan M. nie jechał autobusem, żeby nie było kartkówki z polaka, żeby mnie nie bolał brzuch, żebym nie mdlała w autobusie, żeby siostrzyczki nie bolało i żebym przeżyła jutrzejszy dzień (i każdy kolejny ma się rozumieć).
Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy. Z chęcią odwiedzam nowe blogi, ale nie musisz zostawiać mi swojego adresu (chyba, że nie udostępniasz go w swoim profilu). Dziękuję wszystkim moim czytelnikom. Bez was pisanie nie miałoby sensu.