Siedzę sobie w domciu, okno otwarte na oścież, słucham cudownego śpiewu ptaków, za oknem dwóch cudownych młodzianów walczy z koksem (ACH!) i jem brzoskwinie z puszki, bo nie znalazłam niczego słodkiego (oprócz tych brzoskwiń, za które w swoim czasie nieźle oberwę). Na stoliku leży podręcznik z matematyki i niewypakowany jeszcze plecak. Zajmę się tym później.
Dostałam dzisiaj czwórę z fizyki, z czego NIE jestem zadowolona, bo całe zadanie zrobiłam dobrze. Niestety ubrałam za mało wydekoltowaną bluzkę. I ogólnie jestem za szpetna, żeby dostać piątkę. Tak, oto polski system szkolnictwa. Brawa proszę!
Rano ledwie zdążyłam do szkoły, bo wszystkim babciom zachciało się jechać na targ. Wywaliły mnie z siedzenia i nie dość, że ledwo trzymałam się rury to jeszcze mój nos był niebezpiecznie blisko pewnej śmierdzącej pachy. W dwóch słowach - ledwo przeżyłam.
Jak już autobus dojechał na PKS, to sprintem musiałam lecieć do szkoły. I to naokoło, bo cały Wodzisław jest rozwalony. A jak wracałam ze szkoły, to musiałam jeszcze biec przez cmentarz, bo robili coś z chodnikiem i nie dało się przejść. na przystanku byłam minutę przed autobusem.
Jeszcze jutro. Mam cztery lekcje, formalnie trzy, a teoretycznie w szkole spędzę... Nie chce mi się liczyć ile godzin. W każdym razie od 9:00 do 15:00. No dobra, sześć godzin. Ale i tak tego nie przeżyję.
Boże, daj już weekend. Proooszę...
Amen.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy. Z chęcią odwiedzam nowe blogi, ale nie musisz zostawiać mi swojego adresu (chyba, że nie udostępniasz go w swoim profilu). Dziękuję wszystkim moim czytelnikom. Bez was pisanie nie miałoby sensu.