niedziela, 28 kwietnia 2013

Love and marriage...?

Wstałam dzisiaj przed szóstą. Bez budzika, bez wycia kotów za oknem i bez płaczu bachorów siostry. Przeczytałam książkę, bardzo ambitną, ale krótką. I pewien fragment dał mi dużo do myślenia:

Kto wymyślił małżeństwo? Okrutną instytucję, w której dwoje obcych, odmiennych osobowości kaleczy się każdego dnia, kruszy się, ugina, żeby dopasować się do tego drugiego, zgodzić się, nie kłócić, kochać. [...] A kiedy na świecie pojawiają się dzieci, czy nie jest naszym obowiązkiem stworzyć im stabilnego domu, zgodnego, trwałego małżeństwa, w którym mogłyby spokojnie rosnąć w poczuciu pewności i bezpieczeństwa. A miłość małżonków...? Nie mam miłości, są tylko obowiązki. Nie mam miłości, są tylko złudzenia. Nie ma miłości, są tylko rachunki do płacenia za jedzenie, mieszkanie, oddychanie i alimenty, kiedy jest już po wszystkim.

Jolanta Knitter-Zakrzewska "Diabeł tasmański"


(specjalnie podkreśliłam ostatnie zdania)

No właśnie. Kto wymyślił małżeństwo? Tą okrutną instytucję, która zamiast zbliżać do siebie ludzi tylko ich od siebie oddala? Mam nawet na to dowód - moja siostra i jej mąż. Pamiętam, gdy jeszcze nie byli małżeństwem, często zabierali mnie gdzieś ze sobą. Do kina, w wakacje nad wodę... Miałam trzynaście, czternaście lat i przebywałam w towarzystwie dwudziestoparolatków, którzy bawili się przy mnie na całego. Zawsze było mi głupio gdy zaczynali się przy mnie całować. Nie wiedziałam co mam zrobić. Nie rozumiałam wtedy jeszcze potęgi miłości. Po oświadczynach zbliżyli się do siebie trochę bardziej. Starali się. Czas przed ślubem był dla nich testem. Jeśli zdają - mogą się pobrać. Zaliczyli test, pobrali się. Co pozostało po tamtych pocałunkach i miłosnych uściskach? Złoty pierścionek na palcu zabił cały romantyzm. Czasami, gdy trafia się jakaś ważniejsza okazja, wracają do siebie, są bliżej, ale godziny mijają, a miłosna aura się ulatnia. I tak będzie aż do końca. Bo rozwód jest hańbą i najcięższym grzechem. 

Czy pojawienie się dzieci też na to wpłynęło? Tak i to w ogromnym stopniu. Pojawiły się kłótnie, problemy z pieniędzmi i migreny od ich wycia. No ale dzieci to skarb... Tylko bardzo głośny i kosztowny. Może gdy dzieci urosną coś się zmieni? Nie. Nie zmieni. Patrz: moi rodzice. Dwójka dzieci ma już własne życie, zostałam ja, która nawet nie była planowana (kiedyś napiszę o tym więcej). Miłość nie wróciła. Ciągłe kłótnie, krzyki, płacze, walka o pieniądze. Może lepiej by było gdyby nie byli razem... Ale nie ma nawet takiej opcji. Moja kuzynka się rozwiodła, ciocia jest w separacji i nikt z rodziny już z nimi nie rozmawia. Rozwód to piętno, najgorsze wykroczenie - tak uważa się w mojej rodzinie. Lepiej się zabić, bo formalnie wykona się przysięgę ("...i że cię nie opuszczę aż do śmierci...). Ale czy tak ma kurwa być?!

Mój brat trafił lepiej. Ma kochającą żonę i córeczkę, planują kolejne dziecko gdy wybudują dom. Są ponad pięć lat po ślubie, a wciąż okazują sobie uczucia. I robią to przy mnie, przy ich córce, przy wszystkich. Oni potrafią, nie wstydzą się. Nigdy nie słyszałam by się kłócili, nigdy nie widziałam by jego żona płakała. Niestety, w moim domu dzieje się inaczej...

Mam pewną hipotezę. Właściwie tezę, bo mam wystarczające dowody. MAŁŻEŃSTWO ZABIJA MIŁOŚĆ. Nie potrzebujesz pierścionka ani przysięgi przed Bogiem, że już zawsze będziesz przy ukochanej osobie. Bez tego bardziej się starasz, bo wiesz, że w każdej sekundzie możesz stracić tego, kogo kochasz. Związek małżeński tak nie działa, bo rozwody ciągną się latami i powoli we wszystkim się zatracasz.

Osobiście, gdy jakiś ślepy kretyn, idiota, debil, baran, nierozsądny i szalenie przystojny (pan M.)  pokaże mi pierścionek, to ja pokażę mu środkowy palec. No dobra... Może nie tak do końca...

Ale cokolwiek by się nie działo, nic nie zmieni tego, że nienawidzę ślubów, a tym bardziej wesel. Sztuczna atmosfera, zmuszają cię do tańczenia, ciocie wciągają do rozmowy, każdy każdego obgaduje, a stoły są za małe by pod nie wejść. Kiedyś, jak byłam mała, to całe wesele potrafiłam przesiedzieć pod stołem (i te zdziwione miny gości gdy przypadkiem otarłam się o ich stopy), wesele siostry spędziłam z kuzynką w samochodzie słuchając muzyki z empetrójki, z wesela kuzynki uciekłam (kompletnie nikogo nie znałam, mama się mnie wyrzekła i musiałam coś wykombinować), a wesele brata było jedynym, na którym się bawiłam. Bo byli ludzie ze wsi, było swobodnie, było dużo dzieci. Im jesteś starszy, tym bardziej masz przesrane. Zaproszenia z osobą towarzyszącą, każą ci pić alkohol (który wylewam do wazonów albo kwiatków), a durne ciotki ciągną cię za język czy już kogoś masz, czy się całowałaś itd. Niepokojące jest to, że mój kuzyn ma się żenić za rok. Kto jest chętny złamać mi nogę?

All my friends tell me, why I'm still strong.



Muszę kończyć. Zadanie samo się nie odrobi.

Dwa dni do trzydniowej wolności! A potem słodkie matury! (Dziękuję trzecioklasiści!)

1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawy i mocny emocjonalnie tekst. Dobrze piszesz. To czy małżeństwo będzie udane czy nie zależy od nas, od ludzi, którzy zdecydowali się być razem. Sama widzisz, że znasz dobre przykłady. To nie małżeństwo zabija miłość, ale sami ludzie. Małżeństwo jest dowodem, że ktoś Cię szanuje i naprawdę kocha, i nie chce żyć z Tobą w konkubinacie! Serdecznie pozdrawiam i życzę optymizmu. Naprawdę są na świecie szczęśliwe małżeństwa, ja jestem tego przykładem, natomiast nie znam szczęśliwego konkubinatu!

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy. Z chęcią odwiedzam nowe blogi, ale nie musisz zostawiać mi swojego adresu (chyba, że nie udostępniasz go w swoim profilu). Dziękuję wszystkim moim czytelnikom. Bez was pisanie nie miałoby sensu.