sobota, 30 marca 2013

The lucky one

Wskakuję do łóżka, przykrywam się ciepłą kołderką i kładę laptopa na kolana. Włączam przeglądarkę, klikam na zakładkę i po załadowaniu wybieram opcję "nowy post". Przenoszę się mojego wirtualnego pamiętnika, który jest ostatnio ważniejszy od gier i facebooka. 
Nie ma dnia, w którym bym czegoś nie napisała. Oczywiście często piszę bez sensu, ale mam to gdzieś - piszę dla siebie. Opisuję to, o czym myślę w danym dniu, rzadziej co mnie spotkało. Mało rzeczy mnie spotyka. Właściwie nic nie dzieje się w moim życiu. Ciągła rutyna, monotonia. Budzę się rano, mrugnę dwa razy i przychodzi noc. Życie strasznie prędko mi mija. Nawet nie zdążę się spocić, a już przyjdzie mi leżeć w grobie. 

Cały dzień chodzi mi po głowie jedno kluczowe słowo - "szczęściarz". Nie pamiętam kiedy i gdzie je usłyszałam. I nie mam pojęcia czemu wciąż odbija się echem w mojej głowie. Pozornie nie powinno mieć dla mnie większego znaczenia. Nie znam jego definicji, nie spotyka mnie nic "szczęśliwego". Nigdy nie czułam się szczęśliwa. Przynajmniej nie pamiętam. Nie chodzi mi oczywiście o szczęście, które spotyka cię przy  dostaniu trójki z matematyki czy ominięciu kałuży. Mam na myśli ten stan, kiedy czujesz się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, kiedy zdaje ci się, że latasz wyżej niż ptaki. Czujesz się najważniejszą osobą na świecie, osobą, która wygrała. Wszystko wygrała. Całe życie.

Nigdy się tak nie czułam. Wciąż spotykam się z porażką. Całe moje życie to porażka. Ja jestem chodzącą porażką. Nawet nie znam synonimu słowa "porażka". 

Urodziłam się przegrana. Od samego początku nikt nie dawał mi forów. Całe życie jestem tą gorszą. Nigdy nie dorównam innym.

Ale czy inni są lepsi? 

A co jeżeli to ja jestem szczęściarzem? Bo jakoś żyję staram się żyć?

Co jeśli szczęście posiada odmienną definicję w moim przypadku? Może nie jestem jedyną, która przez odniesione porażki czuje się szczęśliwa. To chore, nieprawdaż? Ale naprawdę tak jest. Może ja sama to stworzyłam? Przeinaczyłam wszystko, żeby czuć satysfakcję nawet gdy przegrywam. W końcu wygrałam z samą sobą.

Może bycie samą, to szczęście samo w sobie? Nie muszę przed nikim grać, walczyć z bólem brzucha i ciągłym strachem, że ta osoba odkryje prawdziwą mnie. Czy to naprawdę czyni mnie szczęśliwą?

Oszukuję samą siebie takim myśleniem. Oszukuję siebie, że jestem szczęśliwa. Wmawiam to sobie, bo chcę żeby tak było. Spójrzmy prawdzie w oczy. Nigdy nie będę szczęśliwa. Nie po tym, co wydarzyło się dotychczas w moim życiu.

Potrzebuję kogoś, kto nigdy wcześniej mnie nie znał. Kogoś, u kogo będę miała czystą kartę, u kogo będę mogła zacząć od początku. Ta osoba musi zrozumieć to, że o pewnych sprawach nie będę jej mówić. Musi sama się domyślać, kiedy jest mi źle, kiedy myślę o rzeczach, o których zdrowy człowiek nie odważy się pomyśleć. Musi mi pomagać, nawet wtedy, kiedy nie będę prosiła o pomoc. Musi mnie kochać, bo tylko wtedy mnie zrozumie. Musi mnie przytulać i całować, nawet kiedy nie będę tego chciała. Ta osoba ciągle będzie musiała wychodzić ze mną do kibla, żebym mogła się wyrzygać i wynosić mnie ze mszy, a potem cucić na cmentarzu. Ta osoba będzie miała ze mną przesrane życie, ale będzie mnie za to kochała.

Wiem. Za dużo wymagam.

Boże, ześlij mi kogoś, kto zaakceptuje mnie taką, jaką jestem. Nie każ mi samej szukać. Bo oboje wiemy, że mi to nie wychodzi. 

Potrzebuję. TERAZ.

Łzy. Gorzko - słone. Kapią na klawiaturę.

Jestem jak księżniczka z papierową koroną. Mam własne królestwo i wymyślonych poddanych. 

Dziecko uwiezione w ciele siedemnastolatki.

Daję głośniej. Nie chcę słyszeć codzienności.


Naprawdę tego chcesz? Żebym tak cierpiała? Żeby każdy dzień był dla mnie męką? Nie jestem Jezusem! Nie porównuj mnie do Niego! Nie uniosę tego krzyża! Jestem za słaba! A ty masz mi pomagać! A nie pomagasz...

Boże, zlituj się.
Amen.

(Jeżeli macie namiary na dobrego psychologa lub zwykłego człeka, którego nie znam i nigdy nie poznam, to będę wdzięczna za podanie ich w komentarzach. Najlepiej numer gadu. Albo e-mail. Z klawiaturą jest mi raźniej, nigdy nie pójdę do ośrodka. Do jednego już dostałam namiary od szkolnej higienistki. Tak kurwa. Szkolna higienistka wysłała mnie do psychologa. Cieszycie się razem ze mną?! Boże...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy. Z chęcią odwiedzam nowe blogi, ale nie musisz zostawiać mi swojego adresu (chyba, że nie udostępniasz go w swoim profilu). Dziękuję wszystkim moim czytelnikom. Bez was pisanie nie miałoby sensu.