Co by było, gdyby mnie nie było? Czy moja obecność na tym świecie coś zmienia? Czy ma w ogóle jakieś znaczenie? Jestem tylko kolejną istotą, jedną z siedmiu miliardów. O moim istnieniu wie tylko około trzysta osób. Na bieżąco rozmawiam z siedmioma osobami (wliczając moją rodzinę). Znają mnie tylko dwie - braciszek i siostrzyczka. Nie potrzeba mi więcej. One rozumieją. Pocieszać już nie muszą, bo od tego mam poduszkę.
Ciekawe czy komuś na mnie zależy. Czy ktoś zastanawia się co teraz robię, czy znowu boli mnie brzuch, czy ciągle płaczę? Czy ktoś, chociaż raz w życiu, bez powodu o mnie pomyślał? Wątpię. Ludzie myślą o czymś, co zapadło im w pamięci. A jak wiadomo, ja...
W ciągu siedemnastu lat mojego życia:
- nigdy nie paliłam, nawet nie próbowałam. (Tak de facto to chyba jestem na to gówno uczulona. Gdy moi znajomi przy mnie palą, od razu kręci mi się w głowie i kaszlę jak stary gruźlik w kościele.)
- nigdy nie piłam, nie próbowałam i nie mam zamiaru. (Dla mnie piwo śmierdzi. O innych trunkach nie wspominam.)
- nigdy niczego nie wciągałam i też nie mam zamiaru tego robić. (No dobra. Raz jak próbowałam nurkować to napiłam się wody nosem.)
- nie byłam na ani jednej dyskotece. (Nienawidzę spoconych ciał wokół mnie, ledwo wytrzymuję na wuefie.)
- gdy ktoś mnie gdzieś zaprasza wymyślam tysiące wymówek, tylko po to, żeby nie skompromitować się publicznie. (Takowa kompromitacja polega na tym, że albo się zrzygam albo zemdleję. To już zależy od okoliczności.)
- nigdy nie miałam chłopaka. (Podstawówka się nie liczy.)
- nigdy się nie całowałam. (Ale siara.)
- jestem dziewicą. (Jeszcze większa siara.)
Niby chciałabym mieć chłopaka. Ale gdy przypomnę sobie o tym, że będziemy razem chodzić do kina i w inne publiczne miejsca, to od razu zaczyna boleć mnie brzuch. Mam tak od piętnastego roku życia. Wszystko zaczęło się pewnego pięknego wakacyjnego dnia, gdy to pojechałam z moim szwagrem na zakupy. Rano na wpierdzielałam się płatków, a potem wsiadłam do samochodu razem z nim. To był największy błąd życia. W drodze do sklepu tak wytrzęsło mi żołądek, że ledwo ślinę przełykałam. Chodząc po sklepie zastanawiałam się, czy zrzygam się teraz, czy za sekundę. Głupio mi było mu powiedzieć, że boli mnie brzuch. Co by sobie o mnie pomyślał? Jakoś jednak przeżyłam i szczęśliwie dojechałam do domu. Gdy tylko przekroczyłam jego próg - nic mnie już nie bolało. Za każdym kolejnym wyjazdem myślałam tylko o tym, czy znowu będzie bolał mnie brzuch. Sama zesłałam na siebie tą klątwę. Teraz, gdziekolwiek bym nie poszła, mam przy sobie worek i coś miętowego. Bo na pewno będzie bolał mnie brzuch. A jak nie będzie mnie boleć brzuch, to na pewno zemdleję. Ta fobia miała swój początek w zeszłoroczne wakacje. Byłam na wakacjach u brata. Oczywiście uzbrojona w worki i cukierki. Niestety nic mi nie pomogły w sytuacji, w której się znalazłam. Lato. Ciepło w cholerę. Msza na stojąco. Zatkało mi uszy, widziałam mleko. Nie powiem szwagierce, no bo co sobie o mnie pomyśli? Nie musiałam nic mówić. Zauważyła, że odpływam. Przynajmniej zobaczyłam zakrystię od środka. Fajnie tam. Teraz dodatkowo w portfelu noszę gumy do żucia. I obowiązkowo słuchawki, bo jak jadę autobusem to często mi się to zdarza. Jak mam muzykę na full to nie słyszę, że zatyka mi uszy. Tak oto stałam się świrem. Nie umiem dojechać do szkoły, wytrzymać na lekcjach, nic nie wiem z mszy, bo cały czas zastanawiam się czy najpierw zemdleję czy się zrzygam. Lepiej jest zemdleć. Nikt nie musi po ciebie sprzątać i jest to bardziej powszechne.
I kto niby chciałby myśleć o kimś takim jak ja? Jakbym się nigdy nie urodziła, to nic by to nie zmieniło. Ludzie i tak mnie nie znają. Ale jakby mnie nie było, to bez wątpienia byłoby mi łatwiej.
Jestem. Muszę jakoś przeżyć te życie. Ciągle uciekając od tłumów i odrzucając zaproszenia innych. A tak bardzo chciałabym być lubiana.
Zawsze będę żyła sama, bo umieram w tłumie.
A gdybym mogła zacząć wszystko od początku? Czy wykorzystałabym tę szansę? Pewnie tak. Doceniłabym życie, to co mam, kim jestem. Wszystko spieprzyłam. I zapewne za drugim razem zrobiłabym to samo. No bo to w końcu ja.
Aha. Dalszy ciąg mojego cudownego snu nie nastąpił. Nadgarstek już nie swędzi.
Kto krzyż odgadnie, ten nie upadnie, w boleści sercu zadanej.
Nie rozumiem Jezu twojego poświęcenia. Nie było warto. Świat i tak sam się wykończy. Umarłeś za coś, co było martwe od początku.
Współczuję Judaszowi. Szkoda mi go. Tak miało być, miał Go wydać. Lepiej by było, gdyby się nie urodził.
Pierwsze co powiedziałam po spojrzeniu za okno: kaj je moja cegła? (pol. "Gdzie jest mój telefon?)
Święta się pomyliły.
Święta się pomyliły.
Po to jest dziś źle, żeby jutro było lepiej.
Jaki sarkazm.
Bądź.
Ze mną.
Amen.
Bądź.
Ze mną.
Amen.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy. Z chęcią odwiedzam nowe blogi, ale nie musisz zostawiać mi swojego adresu (chyba, że nie udostępniasz go w swoim profilu). Dziękuję wszystkim moim czytelnikom. Bez was pisanie nie miałoby sensu.