sobota, 18 października 2014

Kopciuszek spotyka Księcia

      Siedzę na ławce przed budynkiem policji. Obok mnie Siostrzyczka, bardziej zniecierpliwiona niż ja. Chłodne podmuchy drażnią łzawiące oczy. Pojedyncze kosmyki wilgoć skręca w loczki. Mogłam chociaż pomalować usta. Ledwo zdążyłam na autobus. Jeszcze po parasol biegłam z powrotem do domu, bo pogoda niepewna. Chustki nawet nie wiązałam. Wrzuciłam do torebki razem z książkami z łaciny, o których też prawie zapomniałam. Chciałam ubrać inną koszulę, ale niewyprasowana nadal wisi na suszarce. Wzdycham z politowaniem dla samej siebie i dłonią odgarniam włosy z twarzy. Staram się o tym nie myśleć, mimo to nerwowo rozglądam się wokoło. 
      I wtem widzę go po raz pierwszy. Szeroko uśmiechniętego, z rozwianymi włosami i w rozpiętej czarnej kurtce. 
   Krzyknęłam i gwałtownie poderwałam się z ławki, czym wystraszyłam Siostrzyczkę. Odwzajemniłam uśmiech i podeszłam bliżej, zmniejszając dystans między nami. Zapytałam czy mogę go przytulić, po czym rzuciłam się w jego ramiona. Delikatnie oplótł mnie rękoma, brodą sięgając czubka mojej głowy. Trwałam tak chwilę, wreszcie czując jego ciepło i słodki zapach.
      Podwiózł nas bliżej centrum miasta, skąd przeszliśmy do herbaciarni. Nie wiem ile czasu tam spędziliśmy. Towarzystwo Siostrzyczki nam nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, P. idealnie sprawdza się w roli przyzwoitki. Oczywiście więcej się śmiałam niż rozmawiałam. Uwielbiam jego poczucie humoru. Początkowo odwracałam wzrok, gdy na mnie patrzył. Nie przywykłam do takiego kontaktu. Do czasu, aż oboje odwróciliśmy się do siebie w tym samym momencie. Jakby to literacko określić: utonęłam w jego oczach
      W drodze powrotnej trzymaliśmy się za ręce. Czekał ze mną na autobus. Chciał nas odwieźć, ale podziękowałam. Już wystarczyło, że zapłacił za nas w herbaciarni. Siedzieliśmy na ławce, kiedy zaczęło padać. Dobrze, że mój parasol jest taki mały. Czułam jego oddech na moim policzku. Głaskał mnie po głowie, pacnął mnie w nos, a ja przypadkiem uderzyłam go parasolem. Zziębnięta i przemoczona, ale wsparta na ramieniu Pana Poety, nie potrzebowałam w tej chwili niczego więcej.

     Przez trzy lata nie uśmiechałam się tyle, co teraz. Przez pół roku czekałam na tę chwilę. Warto było czekać. Jestem przeszczęśliwa, mimo tego pełna absurdalnych obaw. Nie wiem jak się kocha. Trochę czuję się jak kopciuszek. Boję się północy.

26 komentarzy:

  1. Czytając aż trudno nie uśmiechnąć się do monitora. Cieszę się Twoim szczęściem i tym, że spotkanie w końcu doszło do skutku :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że się z nim spotkałaś i nareszcie jesteś szczęśliwa, jak nigdy dotąd :) Kurczę, zazdroszczę trochę, ale w tym sensie, że sama chciałabym trwać w takim uczuciu :D

    "a ja przypadkiem uderzyłam go parasolem" - przepraszam, trochę mnie to rozbawiło, bo sama mam tak, że jak jestem w towarzystwie, jakiegoś przystojnego chłopaka to albo powiem coś albo zrobię coś, co przynosi mi trochę wstydu :P

    + zostałaś u mnie nominowana do LBA, życzę powodzenia i czekam na notkę z odpowiedziami :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, skoro mnie się udało, to Tobie również :)
      Wpadek było więcej. W herbaciarni prawie przewróciłam lampę, no i miałam problem pocukrować herbatę :D Straszna ze mnie gapa, a przy nim to dopiero :p
      Odpowiem jak najprędzej :)

      Usuń
  3. Jeej, wiedziałam, że w końcu uda Wam się spotkać :D

    OdpowiedzUsuń
  4. O rany, jak pięknie :D Nareszcie! Szczęścia!
    Ech, z tym kochaniem to też mam taki problem... sama nie wiem jak. Przez lata to się trochę wypaczyło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! :*
      Nie wiem czego się spodziewać. Na razie cieszę się tym, co jest.

      Usuń
    2. I to grunt, nie ma co sobie głowy truć za bardzo tym, co nie do odgadnięcia. :)

      Usuń
  5. Ojej, jak prześwietnie się czytało ten wpis! Cieszę się twoim szczęściem :) Normalnie jakbym czytała jakąś genialną książkę, nie mogę doczekać się kolejnych wpisów! o ile będziesz zdawała nam relacje z dalszego biegu zdarzeń :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Masz świetny styl pisania :) Bardzo miło się czyta takie historie, że są jeszcze ludzie, którzy potrafią cieszyć się na miłość. Trzymaj się :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ah jak się rozmarzyłam... Czyli jednak magia istnieje... Może z biegiem czasu przekonasz mnie, że i miłość istnieje.
    Cieszę się swoim szczęściem. I oby cały czas było tak bajkowo ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro magia istnieje to jak miłość może nie istnieć? ;)

      Usuń
  8. Ale mi poprawiłaś humor. :)
    I dałaś nadzieję, że też kiedyś znajdę księcia. :)
    Gratuluję i cieszę się Twoim (Waszym) szczęściem. :*

    +Wysłałam Ci e-maila z adresem. ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej. Jestem nowa hah, ale bardzo spodobał mi się twój blog i nominowałam cię do LBA. Jestem ciekawa twoich odpowiedzi. Powodzenia

    OdpowiedzUsuń
  10. Duuużo szczęścia życzę w takim razie :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Jak miło się czyta takie wpisy! Cieszę się, że jesteś taka szczęśliwa. Nic mi nie pozostaje jak tylko życzyć Wam szczęścia i oby dalej było tak magicznie ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. O makabra, zazdroszczę i zarazem się bardzo ciesz z tobą! Sama chciałabym coś takiego przeżyć.

    OdpowiedzUsuń
  13. Bosze jak cudownie !
    Takie to wszystko romantyczne <3

    OdpowiedzUsuń
  14. Cudowny opis magicznej chwili :) tak bardzo jesiennej ale i pięknej i cieplej zarazem! Mraumrau, cieszę się Twoim szczęściem:)

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie ma czego się bać ! Bojąc się życia nic się nie zdziała.

    OdpowiedzUsuń
  16. Jejku, jak pięknie napisane :) Człowiekowi robi się cieplej na sercu gdy czyta o takim uczuciu :) Naprawdę poczułam się jakbym czytała dobrą książkę, uśmiech od razu zawitał na mojej twarzy, w końcu jakby nie patrzył, jestem romantyczną marzycielką ;)

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy. Z chęcią odwiedzam nowe blogi, ale nie musisz zostawiać mi swojego adresu (chyba, że nie udostępniasz go w swoim profilu). Dziękuję wszystkim moim czytelnikom. Bez was pisanie nie miałoby sensu.