sobota, 5 lipca 2014

All men must die, czyli mój pierwszy raz w samochodzie

     W poszukiwaniu filmików instruktażowych jak uruchomić samochód, czy jak obsługiwać skrzynię biegów wpisałam w wyszukiwarce "pierwszy raz w samochodzie". Wyników można się domyślić. Nieco później (gdy użyłam poprawniejszego sformułowania) udało mi się natknąć na pewne forum, którego członkowie opisywali swoją pierwszą jazdę. Niektóre wypowiedzi mnie uspokoiły, inne przeraziły, jednak te pozytywne przeważały. 
     Dzisiaj nadszedł ten wielki dzień, kiedy i ja zasiądę za kierownicą. Trudno wyrazić słowami moje przerażenie. Takie okazje to raj dla Pani Emetofobii. Od wczesnego ranka zwijam się z bólu i błagam niebiosa o zlitowanie się nade mną. Jestem nie tyle przerażona jazdą, co koniecznością spędzenia dwóch godzin z kompletnie nieznaną mi osobą. Nigdy w życiu nie widziałam mojego instruktora, tylko kilka razy rozmawiałam z nim przez telefon. Niestety doszło już do pewnego incydentu. Pierwsze jazdy miałam mieć kilka dni wcześniej, jednak któreś z nas źle zrozumiało datę (instruktor twierdzi że ja). Elka już raz na mnie czekała, ale nie pojawiłam się na miejscu, więc kolejny raz zawalić nie wypada. 
    Jazdy również sobie nie wyobrażam. Godzinę zajęło mojemu bratu wyoślenie mi jak wrzucić jedynkę, a teraz mam jechać po drodze, zmieniać biegi, wciskać pedały (których są aż trzy!), pamiętać o kierunkowskazach, całej masie przycisków z wymalowanymi hieroglifami i migającymi kontrolkami oraz kręcić kierownicą, co okazuje się być najtrudniejsza czynnością. Do tego jeszcze muszę uważać na inne samochody, pieszych i niewinne krzaczki. A no tak, byłabym zapomniała o znakach i prędkościomierzu. No a podzielność uwagi nie należy do moich cech nabytych. 
       Siostrzyczka wie co czuję, bo też ma dzisiaj jazdy. Parafrazując nasze ostatnie esemesy: 
P: Napisz później jak było
A: Jak przeżyję, to napiszę. 
P: Jak przeżyję, to przeczytam.
     Za niespełna godzinę po raz pierwszy wyjadę na polskie drogi. Ten czas zamierzam spędzić na medytacji, ujarzmianiu Pani Emetofobii i wdychaniu Amolu. Mieszkańcom Jastrzębia i okolic odradzam opuszczanie domów. Chociaż znając moje zdolności, lepiej ukryjcie się w zabarykadowanych piwnicach. Tam może nie wjadę.  

Widzowie "Gry o tron" zrozumieją.

6 komentarzy:

  1. O kurczę! Trzymam kciuki abyś przeżyła! Może lepiej nie będę opowiadać Ci strasznych historii z pierwszej jazdy, których mam dużo w rodzinie... ;)
    Za to może powiem o mojej koleżance z klasy, któa chce jak najszybciej zdać na prawo jazdy, bo uwielbia szybko jeździć ;)
    Ja wolę się nie bać na zapas- aż tak źle nie będzie... Może to zależy od nastawienia? Mam nadzieję! W takim razie mi wystarczą cukierki kawowe w ilościach hurtowych, polecam, swietnie poprawiają humor i dodają pewności siebie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeżyłam! :) Najwięcej jechałam 60 km/h i to była dla mnie zabójcza prędkość :p Chciałabym zdać, fajnie się jeździ autem ;)
      Nigdzie nie ruszam się bez miętówek. Dzisiaj też mi towarzyszyły ;)

      Usuń
  2. Nie martw sie będzie dobrze. Ja trafiłam na średnio ogarniętego instruktora, który podczas pierwszej jazdy po prostu kazał mi jechać na miasto. Przyznam, że byłam lekko przerażona no bo jak to tak bez placu? od razu na podbój miasta? Okazało się, ze gościu był przekonany, że już kiedyś jeździłam. Na szczęście zawiózł mnie na plac gdzie mogłam ogarnąć podstawowe rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też od razu jechałam na miasto. Mam nadzieję, że instruktor zabierze mnie kiedyś na placyk, bo nie potrafię cofać :/

      Usuń
  3. Nie mogłam przestać się śmiać czytając notkę, po przeczytaniu pierwszego zdania. Ale mi też zdarza się wpisać w wyszukiwarkę coś czego wyniki mnie samą przerażają. ;D A jazdy samochodem sobie nie wyobrażam, do ilości pedałów, przycisków i rzeczy do ogarnienia mam podobny stosunek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatecznie jakoś można to ogarnąć, ale trochę czasu minie, nim wszystkiego się nauczę.

      Usuń

Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy. Z chęcią odwiedzam nowe blogi, ale nie musisz zostawiać mi swojego adresu (chyba, że nie udostępniasz go w swoim profilu). Dziękuję wszystkim moim czytelnikom. Bez was pisanie nie miałoby sensu.