Jak to smutno być chorą i móc umrzeć.
Ten świat jest piękny;
strasznie byłoby zostać z niego odwołaną
i pójść niewiadomo dokąd.
Ch. Bronte "Jane Eyre"
Rok temu o tej porze, leżałam bezwładnie na szpitalnym łóżku i gapiłam się w biały sufit. Wenflon niemiłosiernie wbijał mi się w przegub ramienia, a ból kręgosłupa, z niemożności zmiany pozycji, dawał się coraz bardziej we znaki. Wokół mnie biegały małe dzieci, których radosne krzyki budziły we mnie instynkt mordercy. Niestety brakowało mi sił, by poprosić o ciszę. Trwałam w tym stanie bezsilności i oczekiwałam snu, który nie chciał mnie zaszczycić swoją obecnością.
Z amoku wyrwała mnie pielęgniarka, wołając na badania. Z ledwością przemieszczałam się po szpitalnym korytarzu. Do pokoju przygotowawczo-zabiegowego było kilka metrów, których pokonanie zabierało resztki mojej energii. Blada jak ściana, straszyłam wszystkie dzieci, co było przydatne, bo w przeciwnym wypadku, zastępowałam im przytulankę (lubiłam przytulać tylko Lenę).
Na sali leżałam z trójką małych dziewczynek: Zuzią, Karoliną i Leną, oraz Patrykiem, chłopakiem w moim wieku. Wszystkich śmieszyła różnica w wieku pacjentów: od dwóch lat, do szesnastu. Pamiętam płacz Karoliny na widok kroplówki; biedaczka była w szpitalu już prawie miesiąc. Ponadto nigdy nie zapomnę łkającej w kącie Zuzi i rzucającej się po łóżku Leny. Momentami miałam wrażenie, że wcale nie znajduję się na oddziale pediatrycznym.
Uwielbiałam szpitalną herbatę. Nienawidziłam za to zup i warzyw. Były tak mdłe, że ledwo je przełykałam. Mało wtedy jadłam. Nie miałam apetytu, a ponadto już wtedy cierpiałam na emetofobię (do dziś zastanawiam się, jak przeżyłam tam bez reklamówki i miętówek). Przez tydzień schudłam pięć kilo.
Ponadto w pamięci zachował mi się tamtejszy żargon. Wenflon był "motylkiem". Motylki lubiły czasami odlatywać i trzeba było je doklejać. "Obiadek dla motylka" był kroplówką; "przekąską", jednorazowy zastrzyk. Mój motylek ciągle umierał z głodu.
Przydałoby się wyjaśnić, dlaczego w ogóle trafiłam do szpitala. Otóż, głównym czynnikiem była szkoła. Tak, właśnie ona. Pierwsze miesiące liceum nie należały do udanych. Pobudki o szóstej rano, powroty o osiemnastej, masa zadania domowego, kilka godzin snu, dziennik zapełniony jedynkami i "tamci" ludzie. To wszystko po niespełna trzech miesiącach komasowania się, musiało w końcu wybuchnąć.
Zasłabłam w szkole. Nie na żarty. Przez ponad godzinę nie potrafiłam dojść do siebie, traciłam kontakt ze światem. Na początku po prostu szumiało mi w uszach, potem widziałam jak przez mgłę. Stopniowo odzyskiwałam świadomość, ale w zamian zaczęłam tracić czucie w nogach i rękach. Całe ciało zaczęło mi mrowić, czułam jak moje serce coraz wolniej bije, a klatka piersiowa coraz płycej się unosi. Przyjechała karetka, na dodatek niesprawna. Pół godziny stałam na zewnątrz szkoły, obwiewana zimnym wiatrem i czekałam na drugi ambulans. Powietrze mnie orzeźwiło, ale drogi do szpitala nie pamiętam.
Następną rzeczą, jaka pozostała w pamięci po tym dniu, były słowa lekarza i łzy. "Trzy dni obserwacji" były dla mnie jak wyrok. Nigdy wcześniej nie byłam w szpitalu. Rzucona na głęboką wodę, z emetofobią i chorobliwą nieśmiałością musiałam przeżyć siedemdziesiąt dwie godziny z dala od domu. Rodzice mnie odwiedzali, ale każdej wizycie towarzyszyły zaczerwienione oczy. Wolałam być sama.
Ostatecznie lekarze nie ustalili co mi było. Zasłabłam, ale nie było to zwykłe omdlenie. Z książkowym ciśnieniem i poziomem cukru 100/100 byłam ledwo żywa. Winę zrzucono na stres, który często mnie nawiedza, ale wtedy nie czułam jego obecności. Może to był jakiś... znak?
Długie noce w niewygodnym łóżku, były idealne na przemyślenia. Miałam wrażenie, że dzieci płaczą za mnie, bo ja nie miałam sił. Rozmyślałam o mojej kruchości; dotychczas wydawało mi się, że nigdy nie trafię do szpitala. Odważyłam się nawet pomyśleć "Co by było, gdybym umarła?", ale doszłam do wniosku, że nic by się nie zmieniło. Koledzy z klasy nadal chodziliby do szkoły, rodzice nadal kłóciliby się o byle pierdoły.
Jednak coś innego kazało mi wyzdrowieć i wrócić do normalnego życia - widok z okna. Zza krat widziałam nagie drzewa i wschody słońca. I wtedy po raz pierwszy powiedziałam to, co powtarzam teraz każdego ranka:
"Boże, jaki ten świat jest piękny."

Nie wiem co powiedzieć...
OdpowiedzUsuńTeż nie wiem.
UsuńTekst poruszył we mnie wszystkie komórki, aż mi się płakać zachciało... mimo, że smutny, to muszę Ci powiedzieć , że świetnie piszesz!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam - u mnie nowy post :)
Smutny i prawdziwy.
UsuńDziękuję ;)
Miałam coś podobnego, ale na początku nauki w gimnazjum. Co prawda do szpitala nie trafiałam, bo w sumie byłam w nim w kwietniu, a w październiku tego samego roku znowu było ze mną krucho. Ale wierz mi rozumiem co musiałaś czuć szczególnie jeśli chodzi o szkołę, bo mnie szpitale nie przerażały.
OdpowiedzUsuńJednego dnia byłam w domu i czułam się wspaniale. Nazajutrz odpływałam i wylądowałam w szpitalu. Takiego przeżycia nie da się zapomnieć.
UsuńWzruszający tekst... Wiem coś o nerwach. Mam je od 4 lat, trafiałam do szpitala, szukali mi nie wiadomo czego, a tu 'tylko' nerwy. Tylko kiepsko to rokuje, bardzo się boję, bo wczoraj dosłownie życio wryło mnie w podłogę. Pierwszy raz od dluższego czasu.
OdpowiedzUsuńWszystko przez stres. Na dodatek skoki ciśnienia mnie wykańczają :/
UsuńJa też nie mam najlepszych wspomnień ze szpitala, ale kto takie w ogóle ma? U mnie chodziło o to, że byłam świeżo po zabiegu (wyrostek) a leżały ze mną dziewczyny, też w różnym przedziale wieku, jedne już dawno po operacji i pełne sił, ja razem z nimi słaba niekontaktująca pragnąca spać. One hałasowały, tłukły się a ja się męczyłam. Nie było wolnej sali pooperacyjnej, gdyż moja przypadłość była niespodziewana, z resztą i tak czekałam jeden dzień, miał to być zwykły ból brzucha. Do lekarza trafiłam z odwodnieniem, a od lekarza wyjechałam karetką z pękającym, ropnym wyrostkiem. Uf, nigdy tego nie zapomnę.
OdpowiedzUsuńNikt nie lubi chorować...
UsuńWiesz, że jak to czytałam, to powstrzymywałam się, żeby się nie rozryczeć. Ja nigdy nie byłam jeszcze w szpitalu, ale wyobrażam sobie jak to musi wyglądać. Teraz strasznie się cieszę, że mam w miarę spokojne życie...
OdpowiedzUsuńCiesz się, ciesz. Też się nie spodziewałam, że kiedykolwiek tam wyląduję.
UsuńParadoksalnie właśnie w momentach, kiedy stykamy się ze śmiercią, chorobą, dostrzegamy, jaki ten świat jest wspaniały, jak wysoką wartością jest życie, jakie mamy szczęście, że wciąż i wciąż możemy tego doświadczać. Ja nigdy nie leżałam w szpitalu, więc nawet nie wyobrażam sobie, jakie to musi być okropne. Dobrze, że w twoim przypadku nie okazało się, że to coś poważnego...
OdpowiedzUsuńLiceum faktycznie zabija zdrowie, jeśli nie fizyczne, to na pewno psychiczne. To właśnie w szkole średniej zaczęły się u mnie bóle brzucha, bezsenność, papierosy, zajadanie stresu ogromnymi ilościami słodyczy, wysokie ciśnienie ("jak u 40-latka")... Dzisiaj nawet do naszej szkoły przyjechało pogotowie, ponieważ pewien chłopak zasłabł na lekcji. Dwie osoby go prowadziły, sam nie był w stanie iść, blady jak ściana, ledwie przytomny...
Myślę, że twój post wcale nie jest smutny - kończy się przecież bardzo optymistyczną pointą ;)
Te kilka dni w białych ścianach mocno mnie zmieniło. W końcu zaczęłam dostrzegać piękno otaczającego mnie świata, co po wakacyjnej wizycie u okulisty, kiedy to wykryto u mnie początki jaskry, doceniam jeszcze bardziej (mogę stracić wzrok).
UsuńOmdlenia w liceum są na porządku dziennym. Nawał obowiązków, dojeżdżanie do szkoły, mało snu... I jak tu się nie wykończyć?
Omijam szpitale. Jak to dobrze, że urodziłam sie bykiem. Mama zawsze mówiła, że ja jedyna w tej rodzinie przeżyłabym epidemię cholery-nic mnie nie rusza...
OdpowiedzUsuńJednak trochę mi sie... niespokojnie zrobiło, czytajac opis Twojego wypadku. Jestem w 1 klasie liceum, siedzę w szkole od szóstej do 17, bo dojeżdżam. Marznę na dworcu i moknę na przystankach... Nieprzyjemnie wiedzieć, jaki taki tryb życia może mieć skutki. Ale ja jestem spokojna psychicznie, po wielu latach w znienawidzonej dawnej szkole, nowa szkoła jest dla mnie najbezpieczniejszym miejscem na świecie, szczególnie po wędrówce brudnymi ulicami miasta.
Pogadamy w maturalnej, nie wiem, co mi los i zmęczenie przyniesie...
Nie do wiary, ile "nerwy" mogą zniszczyć, jak działąja na funkcjonowanie orgazimu. Naprawdę, optymiści żyją dłużej.
I uwierzyć, że kiedyś nazywałam siebie "optymistką"... Liceum zmienia człowieka. Pierwszy rok był dla mnie walką o przetrwanie, teraz jest już lepiej, ale... nadal walczę. Ciekawe, co będzie na studiach...
UsuńWzruszyłam się. Wyobrażam sobie, ile musiałaś przejść i ile stresu Cię to kosztowało. Ale jednocześnie podziwiam Cię za to, że znalazłaś piękno w życiu i celebrujesz je każdego dnia :)
OdpowiedzUsuńTakie momenty mogą sporo nauczyć człowieka ;)
UsuńZgadzam się, ale są tacy, którzy poddają się. Ty się nie poddałaś, wręcz przeciwnie :)
UsuńBiorąc pod uwagę moją beznadziejną sytuację, sama nie wiem co jeszcze robię na tym świecie. Nie mam pojęcia o co walczę, ale nie umiem się poddać.
UsuńPodobnie jak poprzedniczka wzruszyłam się. Ja do tej pory jestem zdania, że jestem niezniszczalna i zam zapach szpitala mnie odrzuca. Nienawidzę tego miejsca i mam nadzieję nigdy nie leżeć w nim. Ale może czasem lepszy taki wstrząs? Zauważyłaś, że człowiek jest tylko kruchym stworzeniem...
OdpowiedzUsuńTo smutne, że doceniamy coś dopiero wtedy, gdy możemy to stracić.
UsuńSzpital jak i inne instytucje dbające o nasze zdrowie zazwyczaj nie są przyjemnym tematem. Smutne, że dopiero, gdy stanie się coś nam bądź komuś z naszego otoczenia, doceniamy zdrowie czy warunki naszego życia. Dla mnie ciężka (pod względem psychicznym) była końcówka gimnazjum, nie mogłam doczekać się kiedy pójdę do liceum, kiedy zacznę wszystko od początku. Dopiero teraz nabieram sił i wiem, że należy brać z życia jak najwięcej. Bo tak naprawdę jesteśmy w stanie zrobić wiele niesamowitych rzeczy na tym świecie, trzeba korzystać. Może to wydarzenie miało być dla Ciebie pewnego rodzaju ostrzeżeniem? :) Od momentu, gdy zagłębiałam się w różne aspekty wiary, zrozumiałam, że nic nie jest przypadkiem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Myślę, że to było ostrzeżenie. Miałam kilka dni do namysłu i przemyślałam całe moje dotychczasowe życie, które dobre nie było. Przestałam korzystać z życia, ograniczałam się tylko do szkoły. Teraz chociaż staram się poszerzać horyzonty, a co najważniejsze - zaczęłam doceniać to, co mam.
UsuńRównież pozdrawiam! :)
Uhuuu... trafiło mnie. Niesamowicie to przedstawiłaś.
OdpowiedzUsuńNigdy nie zasłabłam ani nie byłam w szpitalu z powodu nagłej sytuacji. Pomimo lekkich problemów z sercem jestem "niezniszczalna".
Ale kilka razy sama doprowadziłam się do skrajnej sytuacji. I za każdym razem myśl, że nie chce umierać. Choć cholernie głupie było moje zachowanie i niezdrowe, dzięki tym doświadczeniom pojęłam, że moje myśli samobójcze nie płyną zgłębi mnie.
Też czasami myślę, że łatwiej byłoby się zabić. Przerwać cierpienia. Mam powody by to zrobić, ale do tego nie dojdzie. Już wolałabym, żeby rak mnie wykończył lub tir przejechał. Co mi to da, że się zabiję?
UsuńCiekną mi łzy wzruszenia - chyba tylko to najodpowiedniejszym komentarzem wydaje mi się być... bardzo poruszona jestem.
OdpowiedzUsuńTeż płakałam gdy to pisałam. A nie spodziewałam się tego.
UsuńJej. Jestem poruszona!
OdpowiedzUsuńJedyne co jestem w stanie napisać, by zebrać słowa jest to, że rok temu i ja leżałam w szpitalu. W bardzo kiepskim stanie...
Nie zapomina się takiego przeżycia.
UsuńMam nadzieję, że teraz jest już lepiej i taka sytuacja nigdy się nie powtórzy.
Szkoda, że dopiero w najtragiczniejszych momentach doceniamy piękno świata i życia. Ja sama tak się wszystkim stresuję, że dziwię się, iż ja nie mam żadnych zewnętrznych objawów. Najważniejsze, że wyszłaś z tego :)
OdpowiedzUsuńStres to najgorsza choroba, jeśli takową można ją nazwać. Nie ma na nią lekarstwa, trzeba walczyć samemu.
UsuńNadal walczę, ale mam wrażenie, że najgorsze już minęło.
Ja uwielbiam zupki .. chociaż nie wiem czy te szpitalne też ;) ludzie z reguły nie doceniają tego co mają i to jest przykre...
OdpowiedzUsuńNie lubisz szpitalnych, zaufaj mi ;p
UsuńDzięki tej "przygodzie" zaczęłam doceniać to, co mam.
Tekst mnie poruszył. Dobrze napisane.
OdpowiedzUsuńMnie też niestety dopada stres, jednak póki co nie zapowiada się na wylądowanie w szpitalu. Najważniejsze że już wyszłaś z tego.
Mam nadzieję, że nie wrócę tam z tego samego powodu. Wolałabym w ogóle nie wracać.
UsuńŻycie jest piękne, ale najważniejsze, by umieć to docenić,
OdpowiedzUsuńTo prawda. Żałuję, że doceniłam dopiero w najgorszym momencie.
UsuńSpędziłam w szpitalu trzy miesiące. Na oddziale o nieco innej specjalizacji. Dziś wspominam to jako cenne doświadczenie, które zmieniło mnie na lepsze. I chyba nie będzie przesadą jeśli uznam, że mnie to uratowało, chociaż wcale nie czułam wtedy takiej potrzeby.
OdpowiedzUsuńNigdy nie przyszłaby mi do głowy myśl, że życia nauczę się pod koniec. Bo wtedy myślałam, że to koniec. W ciągu godziny, z żywej, zdrowej licealistki przeistoczyłam się we wrak człowieka. Nie czułam bólu, nie czułam ciała, nic nie widziałam i nie słyszałam. Duch ulatywał ze mnie. Gdyby nie zadzwoniono po karetkę i nie rozbudzono mnie igłami, możliwe, że tak skończyłaby się moja historia.
UsuńPotem, leżąc w szpitalnym łóżku, zastanawiałam się, jakie historie o mnie by krążyły? Nikogo nigdy nie uratowałam, nie byłam specjalnie miła, nie oddałam pieniężnej nagrody na biedne dzieci. Nic nie zrobiłam. Dostałam szansę, żeby to zmienić i nie mam zamiaru jej kolejny raz marnować.