Wstaję trzydzieści pięć minut przed autobusem (pięć minut zarezerwowane na bieg na przystanek). Wcześniej była to okrągła godzina, ale przestałam marnować czas na malowanie się i prostowanie włosów. Życie bez makijażu jest piękne. Ale ja nie. Czasami budzą mnie bachorki i towarzyszą mi w porannych przygotowaniach: wkładają kanapki do torby, podają gumkę do włosów, czy zjadają malinową pomadkę. Śniadań w domu nie jem, bo emetofomia mi to uniemożliwia, ale i tak jest lepiej niż było. Zdarza się, że o tym zapominam. To dobrze.
Z worami pod oczami, nierozczesanymi włosami i pogniecionym biletem w ręku biegnę na autobus. Siostrzyczka zajmuje poczwórne miejsce, gdzie siedzimy ja, ona, Baśka i Madzia. Czasami towarzyszy nam Aga i braciszek. Przez pół godziny o czymś gadamy, albo jak nie chce nam się gadać - słuchamy muzyki. Do szkoły idziemy przez park, później przechodzimy przez rynek. Przekraczając próg szkoły, wymawiamy na głos nasze słynne zdanie: "Śmierdzi szkołą." i ze spuszczonymi głowami idziemy do klas.
W poprzednim poście wspominałam o bad boyach. Dzisiaj jeden z nich (ten ładniejszy!), był wyjątkowo rozmowny. Przed polskim pytał o dyktando (którego i tak nie było, Praise the Lord!), a potem gratulował mi trói z geografii. Ba! Nawet uścisnął moją dłoń! Myślałam, że tacy jak ON, raczej nie odzywają się do takich jak JA, a on mnie nawet dotknął! I tak nie dam mu spisać zadania.
Moje obawy dotyczące angielskiego na szczęście się nie sprawdziły. Nauczycielka jest przemiła (przynajmniej sprawia takie pozory) i ogólnie swobodniej czuję się na lekcjach, bo nie otaczają mnie same kujony. Przydział grup uległ zmianie, ale nadal jestem w grupie zaawansowanej (i nadal nie wiem jakim cudem do tego doszło). Jesteśmy wymieszani z humanem, a jak wiadomo humaniści są o wiele milsi, niż kujonowate biolchemy i nie afiszują się aż tak bardzo swoją znajomością angielskiego. Jedno mnie tylko przeraża - teraz kończymy książkę z pierwszej klasy, musimy kupić osobną książkę do gramatyki, a później podręcznik upper-intermediate. Oh God, why!
Pierwszą ocenę już mam (cudowną trójeczkę z geografii), a następne już się zbliżają. Czeka mnie sprawdzian z pierwszej klasy z hiszpańskiego, sprawdzian z mapy fizycznej Europy, kartkówka z matematyki z wielomianów, test z treści "Pana Tadeusza" i obiecane dyktando (chyba, że nauczycielka nam odpuści).
Do domu wracam zawsze o tej samej porze - lekcje kończę o piętnastej, czterdzieści minut później mam autobus. Jak wiadomo, w naszej cudownej wsi, są niezłe problemy z komunikacją. W czerwcu wystąpiliśmy z MZK, a od września miał jeździć bus. Jednak nadal jeździmy tymi czołgami, bo busa nie ma. We wrześniu miał być remont drogi i z tej okazji autobus miał zniknąć na kilka miesięcy, a zamiast niego miał być bus. Sam wójt apelował by nie kupować biletów miesięcznych na wrzesień. No i dupa. Wiedziałam, że remontu nie będzie (bo to Polska) i wywalimy osiem dych na dojazd. Ogólnie komunikacja miejska nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Wczoraj siostrzyczka mogła zginąć, bo siedziała przy drzwiach, które nie chciały się zamknąć, a dzisiaj autobus spóźnił się piętnaście minut, bo wcześniejszy prowadził pijany kierowca i został zatrzymany. Witamy w Polsce.
Jak już wrócę do domu, to pierwszym pomieszczeniem, do którego wchodzę, jest kuchnia. Wygłodniała po całym dniu, pochłaniam obiad, później coś słodkiego, żeby się obudzić i włączam laptop. Obowiązkowo facebook (nie łudź się kobieto, że będziesz mieć jakieś powiadomienia), potem blogger i tumblr. Jak już wszystko posprawdzam, to zabieram się za zadanie domowe. "Najpierw przyjemności, potem nauka" to moja życiowa dewiza. Sprawdza się w stu procentach. Robię, co mam zrobić, a później do nocy rozwiązuję zadania z matematyki. I zasypiam spokojnie, bo fejsa sprawdziłam. Wiem, że powinno być na odwrót, ale wtedy nie umiałabym skupić się na nauce. Maniacy tak mają.
Jako administrator facebookowej grupy klasowej, w końcu zmieniłam nazwę (na klasę "2i" rzecz jasna), a teraz zastanawiam się nad delikatnie mówiąc "wywaleniem" pozostałych członków, którym rok temu podwinęła się noga, albo zmieniły upodobania. Teoretycznie zrobić to mogę, a nawet powinnam, ale praktycznie, trochę się boję reakcji "wywalonych". Jeszcze mnie zjedzą, czy coś...
Po sprawdzeniu raz jeszcze, czy nie zrobiłam jakichś błędów w powyższym poście (chociaż na pewno coś mi umknęło), stwierdziłam, że to chyba najdłuższy post w mojej karierze. Drogi czytelniku, jeśli dobrnąłeś do końca, to ci gratuluję!
PS. Oto, co widziałam dziś rano z okna. Inni fotografują spadające gwiazdy, a ja ślady po samolotach. Jeszcze jedno dotyczące zdjęć - nie mieszkam w górach. To, co widzicie w tle, to hałda. Uroki Śląska.
![]() |
| Nie mam w oknach szyb samochodowych, to linie energetyczne (tak tylko mówię). |
![]() |
| Nad domem mojego sąsiada, kolejne dwa, już rozmazane,"iksy". |


Wow, sporo masz już tych obowiązków szkolnych. U mnie jak na razie luzy, ale cóż jestem tylko miłym humanem:D Już trochę przywykłam do tej szkoły, nawet ze wstawaniem nie mam takiego problemu. Co nie znaczy, że ochoczo podnoszę tyłek. Mój rytuał po powrocie do domu jest całkiem podobny:)
OdpowiedzUsuńKartkówki "na rozgrzewkę" to normalka. W trzecim tygodniu września piszemy już pierwsze sprawdziany. Nauczyciele ciągle straszą nową maturą i zamiast nas czegoś nauczyć, mówią nam jakimi głąbami jesteśmy.
UsuńA trochę już wyglądało jak Babie Góra widziana z Podhala...:(
OdpowiedzUsuńTrochę zajęć wciągu dnia masz. Ja aktualnie wstaję, ćwiczę, jem, idę spać:)
Nie no, trochę żartuję ale z ciekawszych rzeczy tak to mniej więcej wygląda. Cudowne życie studenckie.
Dziękuję. Moja determinacja ma często lenia więc nie wiadomo kiedy to nastąpi.
Pozdrawiam,
With Cigarette
Wy, studenci, macie się zdecydowanie za dobrze :p
UsuńO a w moim liceum to właśnie biolchemy były całkiem miłe :"D My, humany, byliśmy najbardziej artystyczni i roztrzepani, za to z matfizem nie szło się dogadać. Co innego z klasą IP z maturą międzynarodową, tam byli najlepsi ludzie, idealni do tańca i różańca C:
OdpowiedzUsuńCo do bad boja, tacy zwykle odzywają się jedynie w sytuacjach kryzysowych typu potrzebuję pracy domowej.
Biolchemy to cyborgi, matfizy widzą tylko czubek swojego nosa, a humany to artystyczne dusze :D Panem bad boyem się nie przejmuję. Jeśli myśli, że swymi ślicznymi oczętami złamie mi serduszko i będę na każde jego zawołanie, to się myli. Czegoś się już od życia nauczyłam.
UsuńThat's my girl! Nie daj się bad bojom C:
UsuńHahaha :D Nie dam!
UsuńJakoś tak zatęskniło mi się za szkołą i za porannym wstawaniem. A z cwaniactwem biochemów to chyba coś w tym jest. ;) I masz rację, życie bez makijażu jest fajne, ja nigdy nie byłam pomalowana. ;)
OdpowiedzUsuńPół godziny snu więcej :D
UsuńZawsze coś. ;P
UsuńJejku ja bym znów chciała być w Twoim wieku! ;)
OdpowiedzUsuńZa kilka lat sama będę chciała :p
UsuńUwierz mi - na pewno! :D
UsuńTak to jest, że nie doceniamy tego co mamy :)
UsuńRzeczywiście, nie robiąc makijażu, zyskuje się nagle zaskakująco dużo czasu! Od jakiegoś czasu nie robię już sobie kresek na powiekach, dzięki czemu rano mogę bez pośpiechu zjeść śniadanie, pogadać z mamą, a nawet przeczytać jakiś artykuł w gazecie. Ale do szkoły i tak się spóźniam ^^
OdpowiedzUsuńDyktanda w liceum? :O Jestem w szoku :D
Pocieszę cię, że ja nawet nie zliczę, ile mam zapowiedzianych sprawdzianów, z których większość to powtórki, bo to już klasa maturalna... </3 Matma co 3 tygodnie, polski co 3 tygodnie... Nie wspominając o bieżącym materiale.
Wielomiany są wspaniałe!
Życie bez makijażu jest po prostu łatwiejsze. Możesz bez zastanowienia strzelić facepalma albo przetrzeć oczy :D
UsuńNasza polonistka jest ogólnie jakaś dziwna. Co roku robi dyktando i trzy recytacje o.O, ale w ogóle nie piszemy prac pisemnych. Ciekawe jak nam na maturze pójdzie...
Z matmą mam taki problem, że zadanie domowe rozwiążę, ale na sprawdzianie czy kartkówce mam kompletną zaćmę :/