Środa minęła mi wyjątkowo szybko. Zapewne było to spowodowane skróconymi lekcjami. Szkołę nawiedziła dzisiaj gimbaza. Ot takie "dni otwarte". Akurat miałam wuef, gdy na siłownię wbiła grupka gimbusów. Piętnastocentymetrowe szpilki, tapir na głowie, miniówka + zakolanówki i żucie gumy a'la krowa. Faceci nie byli lepsi (w niektórych przypadkach ciężko było rozróżnić płeć) - kolorowe rurki, fryzura Biebera i niesfornie pogniecione flanelowe koszule. We wrześniu zamkną mnie w izolatce.
Byłam też świadkiem pewnej akcji na PKS-ie. Jakiś starszy pan chyba miał zawał. Szczegółów nie znam, bo przyjechał mój autobus. Widziałam jedynie połowę tej akcji. Karetka na sygnale, nosze, podnoszenie faceta z ławki, wsadzanie do karetki, zamykanie drzwi i hejaaa do szpitala. Dobrze, że chociaż się im drzwi otwarły...
...bo jak po mnie przyjechali było trochę śmieszniej. Otóż, był listopad. Cały tydzień wszyscy zdychali, bolały głowy, skakało ciśnienie. Pogoda nas nie rozpieszczała. Biomet niekorzystny. Od rana czułam, że coś jest ze mną nie tak. Ledwo wygramoliłam się z łóżka i umyłam. W autobusie zasypiałam na ramieniu siostrzyczki. Ale jakoś do szkoły dojechałam. Przed lekcjami ledwo trzymałam się w pionie. Po wejściu do klasy nie miałam już wątpliwości - coś jest nie tak. Poszłam z siostrzyczką do higienistki. Naraz słyszę pisk. Pierwsza fala. Zatkało mi uszy. Usiadłam, pooddychałam, przeszło. Higienistki nie było. No to sprintem do pokoju uczniowskiego. Stamtąd do sekretariatu. A tam już zaczęłam odpływać. Dali mi coś do picia ale ledwo czułam smak. Zaprowadzili mnie do gabinetu higienistki. Leżałam na kozetce a sekretarka próbowała mnie cucić. Przyjechała mama. Nie słyszałam co do mnie mówiła. Cała ścierpłam, było mi raz zimno raz ciepło, gdy unosiłam głowę zatykało mi uszy, byłam bledsza niż jestem normalnie. Karetka. O lol. Przyjechali. Obudziłam się jak ukłuli mnie glukometrem. Zmierzyli ciśnienie, sprawdzili krew. Książkowe normy. A ja widziałam drugi świat. Zaprowadzili mnie do karetki i... Drzwi nie chcą się otworzyć. Stałam i stałam... Zdążyłam się nawet wysikać. Przyjechała druga karetka. Po ponad pół godziny. A co jakby ten starszy pan trafił właśnie na TĄ karetkę? Trup...
A co do psujących się pojazdów, to dzisiaj na środku drogi rozkraczył się autobus, którym jechałam. Zatrzymał się żeby ludzie mogli wysiąść (nie, nie stanął na przystanku, bo był półtora metra w bok) i naraz zgasł silnik. Kierowca chciał otworzyć drzwi, ale gdy tylko nacisnął na guziczek autobus zaczynał piszczeć i na tym się kończyło. Moja pierwsza myśl - "Boże, udusimy się tu!". Po kilku próbach udało mu się otworzyć jedne drzwi, te po jego stronie. Ludzie wysiedli i my nadal czekaliśmy. Inni zwątpili i też woleli ewakuować się z autobusu. A ja nadal siedziałam. Kierowca zadzwonił po pomoc. Żałuję, że nie zapamiętałam tej rozmowy. Padły słowa w stylu: "Te! Zbyszek! 34 wysiadła! No nie umia ij odpolić! No na środku drogi stoja!". Jakbyś stanął na przystanku to byś nie stał na środku drogi, patafianie. Kierowca pokręcił się trochę na miejscu, coś tam chyba po przełączał i silnik odpalił. Ach, gdybyście widzieli te nasze piękne uśmiechy skierowane w stronę tych, co zwątpili i wysiedli...
Muszę walczyć z tą fizyką. Jutro mam ponoć kartkówkę. Nic nie wiem, nie jestem w temacie, bo ostatnią fizykę przesiedziałam z siostrzyczką przy wejściu na dach szkoły. Me gusta wagary w środku lekcji. I co najpiękniejsze - nie mam nieobecności. Fuck yea. Chociaż pewnie prędzej czy później pojawi się w dzienniku. Ale jedna enka w tę czy wewtę. Who cares.
Ale dzięki Bogu jest taka Aguś z biolchemu i wysłała mi rozwiązane zadania z fizy. Chwała ci ścisły umyśle!
Panie Boże. Dziękuję Ci, że siostrzyczka nic nie czuła. Że ją nie bolało. Proszę Cię, żeby jutro ją wypisali. Potrzebna mi jest. I mną też się opiekuj.
Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy. Z chęcią odwiedzam nowe blogi, ale nie musisz zostawiać mi swojego adresu (chyba, że nie udostępniasz go w swoim profilu). Dziękuję wszystkim moim czytelnikom. Bez was pisanie nie miałoby sensu.