17:38 Od pół godziny szwendam się po cmentarzu. Jak do tego doszło? Otóż byłam w kościele. Stałam w kolejce do spowiedzi, baaardzo długo. Zostało jeszcze dwóch ludzi przede mną, ale ksiądz niestety opuścił spowiednicę. No i zostało mi stać. A jako że mam siedemnaście lat i nie po kolei we łbie, to musiałam się z kościoła ewakuować. Godzinę spacerowałam w mrozie i pieprzonym wietrzysku. Ale przynajmniej miałam czas żeby przemyśleć wiele spraw.
Gdy tak stałam nad grobem moich dziadków i patrzyłam na te cyfry, co określają ludzki żywot, wiele pytań padało w mojej głowie. Pytań, na które nigdy nie uzyskam odpowiedzi. Kiedy się poznali? W jakich okolicznościach? Czy byli sobie pisani? Czy pobrali się z przymusu? Tego się nigdy nie dowiem. Moja mama też tego raczej nie wie. A i głupio mi o to pytać. Gdzie teraz są? Czy trafili do nieba? Czy są razem?
Babci nie znałam w ogóle. Dziadek... Nie był tym dziadkiem z reklamy Sagi. Wciąż zapatrzony w telewizor przepisywał prognozę pogody do zeszytu. Był dziwny, wręcz mnie przerażał. A choroba zmieniła go jeszcze bardziej. Stał się upiorem. Wciąż tylko patrzył w dal, jakby czekał na przyjście śmierci. Pamiętam jak mama kazała mi jeździć do dziadka, bo mam ostatnią szansę itd. A ja się tak cholernie go bałam. Babcia też umarła z powodu raka. Miała pięćdziesiąt jeden lat. O jej śmierci mama mi kiedyś opowiadała. Babcia wróciła do domu ze szpitala. Wszystko było już dobrze. Przy zachodzącym słońcu gawędziła ze swoją mamą siedząc na ławce. Gdy wróciła do domu, podeszła do okna. I umarła. Po prostu upadła i już nie wstała. Ciekawe o czym myślała w tej chwili. Czy spoglądała za krajobraz za szybą i myślała "Boże, jak tutaj jest pięknie"? Czy może "Boże, nie zabieraj mnie stąd". Bez względu na to o czym myślała On ją zabrał. W jednej sekundzie, kiedy wszystkie problemy wydawały się już rozwiązane. Życie jest nic nie warte. Widać to właśnie w takich chwilach.
Potem poszłam dalej, na grób moich pradziadków. Prababcię pamiętam. Pamiętam jak umierała. I pamiętam pogrzeb, bo był jednym z pierwszych w życiu na jakich byłam. A będzie ich jeszcze wiele. Nawet mój własny. Prababcia, albo Uma, bo tak u mnie się mówi, też ciągle gapiła się w szybę. Ona się gapiła, a ja siedziałam na kanapie obok i bawiłam się fusami od koca. Ona umierała a ja się bawiłam. Tak po prostu. Lubiłam zapach w jej pokoju. Zapach starości, śmierci. W tym roku miałaby sto lat. Gdy stałam tak nad ich grobem i patrzyłam na daty, to zastanawiałam się czy dotknął ich koszmar wojny. Żyli w tych latach, w tych latach urodziła się moja babcia. Czy mój pradziadek walczył na wojnie? Czy prababcia straciła przez wojnę jakieś dziecko? Podejrzane dla mnie jest to, że nikt kiedykolwiek w mojej rodzinie nie wypowiedział słowa "wojna". Nikt nigdy nie mówił o bohaterstwie mężczyzn w mojej rodzinie. Może ponieważ go nie było? Może uciekli z kraju podczas wojny, więc nie było żadnej historii, o której teraz mogliby opowiadać? A może wielu członków mojej rodziny straciło życie i nikt nie chce teraz o tym mówić? Nie wiem. Nie dowiem się.
Później trzy razy pomyliłam drogę podczas poszukiwania jednego grobu - mojego chorego sąsiada. Nigdy nie zapalamy tam lampki. Raz zapaliliśmy, bo prosiłam. Teraz nigdy tam nie chodzimy. Zresztą nikt nie chodzi. Gdy zobaczyłam jak grób jest zaniedbany, zrobiło mi się żal. Rozbeczałabym się, gdyby wcześniej nie zamarzły mi łzy. Stare sztuczne kwiaty, potrzaskane znicze, wyblakłe litery. Mój sąsiad był chodzącym koszmarem. Był chory. Psychicznie chory. Po śmierci swojej żony - przyjaciółki mojej mamy, załamał się. Zachorował. Coś dopadło jego zbłąkaną i samotną duszę. Dziś powiedzielibyśmy, że to był zespół tourette'a czy coś podobnego. Wszędzie pluł, przeklinał na kogo się dało, wrzucał nam zgniłe jabłka za płot, gonił z widłami ludzi, którzy zerwali jabłko z jego sadu. Pamiętam jak kiedyś huśtałam się na huśtawce. Tata pasł kury obok mnie, a mój sąsiad... Cóż, był sobą. Strasznie na mnie naprzeklinał. Za nic. Byłam po drugiej stronie płotu, nic mu nie zrobiłam. A co zrobił mój tata? Zjechał go tak, że to chyba właśnie wtedy poznałam wszystkie przekleństwa w języku polskim. Potem dowiedziałam się, że pan sąsiad i mój tata to kuzyni. Bliscy kuzyni, z pierwszej linii. Czemu dowiedziałam się potem? Bo się go wstydzili? Bo bali się, że przyniesie hańbę rodzinie? Proszę was... To ma być rodzina?!
Choroby się nie wybiera. Ale choroba to najgorsze co może być. Szczerze mówiąc, to wolałabym, żeby przejechał mnie pociąg, albo spadł na mnie meteoryt i zabił na miejscu. To wydaje się być lepszą perspektywą, niż świadomość, że umierasz. Wypadek jest tańszy niż choroba. Jedyny koszt jaki poniesie twoja rodzina, to koszt pogrzebu. Tyle. A choroba? To pieniądze zmarnowane na leki, opiekę medyczną, szpital i inne bzdety. Wypadek jest tańszy. A z reguły to właśnie bogaci giną w wypadkach, a biedni męczą się z chorobą. Będąc chorym nie możesz zrobić nic. Kompletnie. Możesz tylko wydawać ostatnie pieniądze na leki, które i tak nie pomogą i patrzeć na swoich bliskich jak użalają się nad tobą.
Dwa lata temu umierała moja ciocia. Malarka, sławna na całą moją wieś i jeszcze dalej. Zlatywali się wszyscy z mojej ulicy, by być z nią w jej ostatnich chwilach. A kto kurwa przepraszam był przy niej jak miała problemy?! Bo z tego co pamiętam to mój dom był jej drugim! Co przyszłam ze szkoły to siedziała u nas w kuchni. Przynosiła mi cukierki, ciastka, słodycze. Pamiętam jak kiedyś się ze mnie śmiała, bo ja "to nie umiem normalnie chodzić, tylko cały czas biegam i na rowerze jeżdżę". Pamiętam jak mówiła, że jestem dorosła dziewczyna i muszę mieć stanik. Bitch please. Nigdy nie będę go potrzebować, bo nigdy mi cycki nie urosną. Ale odbiegam od tematu. Sztuczność tamtych ludzi strasznie mnie wkurzała. Jakby na coś liczyli. Może tak było? Była malarką, była nadziana. Ale i tak nic nie dostali. I ciekawe czy dzisiaj w ogóle odwiedzają jej grób.
A potem skończyłam moją wycieczkę i poszłam do samochodu.
Dużo dziś myślałam. Aż za dużo.
Nie odpisał. Przeczytał wiadomość ale nie odpisał. I nie odpisze, taka jest prawda. Tylko znowu będzie uciekał jak mnie zobaczy. Jestem koszmarna. Zawsze będę sama bo wszyscy się mnie boją. Może to nawet dobrze?
Nic nie zmienię. Choćbym się starała ze wszystkich sił. Nie zdołam zmienić tego, kim jestem. Zawsze wyjdzie na wierzch moja wewnętrzna brzydota. Chociaż najpierw muszę się uporać z tą zewnętrzną.
Moje życie jest tak samo dynamiczne jak ten teledysk. Rozkręci się dopiero na końcu. (Ale patrzenie na jarające się auto niezwykle odpręża, serio.)
Enough...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy. Z chęcią odwiedzam nowe blogi, ale nie musisz zostawiać mi swojego adresu (chyba, że nie udostępniasz go w swoim profilu). Dziękuję wszystkim moim czytelnikom. Bez was pisanie nie miałoby sensu.